CZĘŚĆ   PIERWSZA

 

     0.   Wstęp

 

Dzisiaj jest dzień „Zwiastowanie NMP”. Jestem w kościółku mojego obecnego męża.

Msza święta jest bez komunii świętej, a kazanie o przyszłym prawie udzielania homoseksualistom małżeństwa w kościele protestanckim.

Jak wynika z tego, to księdzu jest obojętne komu udziela ślubu. Uważa, że nie możemy wzorować się na Biblii gdzie dawniej Bóg pozwalał na niewolnictwo, a kobietom nie wolno było wchodzić do kościoła jak miały menstruację.

A teraz kobiety są kapłankami, a niewolnictwo zostało zniesione. Nie wiadomo czy ten nowy rytuał ślubu będzie niszczący dla kościoła, tak jak niektórzy przewidują.

Tak więc mój post tzn. bycia nad czczo przed komunią św. nie był wykorzystany, a niesmak i brak duchowego pożywienia przygnębiający. Poczułam, że muszę wkroczyć z moim posłannictwem – pojednania katolików z protestantami. Bez najmniejszego wahania umieszczam  obrazek Czarnej Madonny jako „Pani Wszystkich Narodów” do kryształowego koszyczka przed drewnianą figurą (Marii?) w tym kościele, który jeszcze 100 lat temu był Katolickim Kościołem.

 

Pan i Pani Wszystkich Narodów

 

Pomoc ofiarom psychiatrii

 

Panie Jezu Chryste, Synu Ojca,

    ześlij teraz Ducha Twego

na ziemię i spraw,

aby Duch Prawdy zamieszkał

w sercach wszystkich  narodów

     i chronił je od upadku,

 katastrofy i wojny.

 Niech Pani Wszystkich Narodów,

która kiedyś była Maryja,

stanie się naszą Orędowniczką

i   Współodkupicielką.

 

”niech TAK  będzie”

 

      Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy,

doprowadzi was do całej prawdy (Jan 16:13)

 

Bądź wierzącym aż do śmierci

 

Postanawiam, że nie będę więcej wchodzić do tego kościoła po pierwszym udzieleniu tutaj ślubu homoseksualistom. Czuję, że będę współwinną w jego bezczeszczeniu, jeżeli nie zareaguję.

Przecież, Bóg stworzył mężczyznę i niewiastę na swoje podobieństwo.

Nie może być inaczej, bo inaczej całe podłoże małżeństwa i rodziny będzie w destrukcji.

A co z naszym dążenie do boskości?

Czy szatan jest na szczycie swojej niszczycielskiej mocy?

A może to tylko ruch małego pionka na życiowej szachownicy?

Jak ludzie są ślepi aby nie dostrzegać swego boskiego światła, które jest w nich?

Być może, że nie wszyscy posiadamy tą boską cząstkę, co by oznaczało, że nie wszyscy mamy Ducha Bożego w sobie.

Tak więc nie byłoby różnicy między życiem a filmem.

 

Ale wróćmy do początku mojej projekcji wspomnień.

 

 

 

 

 

1.      Czystość dzieciństwa

 

To było ponad pół wieku temu ale ten obraz wyraźny jakby dziś.

Wracam po mszy św. w kościele (KRK) mojego dzieciństwa, radosna, lekka jak piórko.

Nie idę ale niemal unoszę się.

Moja dusza dostała pokarm – przyjęłam „Ciało i Krew Jezusa” z czystym sumieniem, bo przecież dostałam rozgrzeszenie godzinę przedtem. Wiedziałam, że była to dobra spowiedź, nie pamiętałam więcej grzechów nawet po spowiedzi, nic mi nie przychodziło na myśl, że coś zapomniałam.

Czasami, teraz z perspektywy czasu były to dziecięce drobne niedoskonałości, coś z czego zapomniałam wyspowiadać się i czułam, że coś mi ciąży.

Ale w tym dniu myślałam, że jestem prawie sto procent czysta.

I tu nagle jakby obudzenie, przed wyjściem z kościoła, moje ręce odruchowo odepchnęły jakiś czerwony samochód osobowy, który z wielką szybkością nadjeżdżał bezpośrednio przed przejściem dla pieszych. Tylko parę sekund byłam od śmierci albo trwałego inwalidztwa. Czyżby komuś, czy czemuś, nie dawał zadowolenia mój stan duchowy?

 

 

 

 

 

 

   2.   Pierwszy raz poczucie szczęścia

 

Część dzieciństwa i młodość spędziłam w okolicach Jasnej Góry.

Około 6 km od tego klasztoru był dom rodzinny mojego taty (nadmienię tutaj, że to stąd, od protestanckiego właściciela, był przeniesiony obraz MB Licheńskiej).

Kiedy chodziłam do gimnazjum mieszkaliśmy bliżej klasztoru. Codziennie więc przechodziłam koło Szczytu Jasnej Góry, idąc do szkoły.  W drodze  towarzyszyły mi często modlitwy po drodze.

Pewnego razu  idąc między klasztorem a kościołem św. Barbary (znanym z pielgrzymek przebywających po uzdrawiającą wodę z tamtego źródełka), doznałam jakby ekstazy radości, taką lekkość i wielkie szczęście, radość z życia.

 

Podobne odczucia miałam później jeszcze dwa razy:

-          bezpośrednio po urodzeniu mojego syna

-          i pewnej wiosny kilka miesięcy przed pójściem na emeryturę, na która tak z utęsknieniem oczekiwałam.

Z tego ostatniego okresu powstała ta liryka napisana po duńsku „Jeg bor i Paradis” to znaczy „Mieszkam w raju” (ciężka do przetłumaczenia na język polski, bo rymowanie będzie zniekształcone).

 

 

 

   3.   Zostanę starą panną

Właściwie będąc dzieckiem miałam dwa pragnienia co do mojej zawodowej przyszłości: zostać zakonnicą albo być chirurgiem. W każdym razie pilnie uczyłam się łaciny, a do tego byłam też dopingowana przez mojego brata, który często na głos uczył się posługi do mszy św., będąc ministrantem. I ja przyswajałam sobie umiejętność mszy św. w języku łacińskim.

Z innej literatury, która najbardziej przylgnęła w mojej świadomości było dzieło „Mantua me genuit”. Nie wiem, dlaczego, ale często mówiłam sobie: „Mantua me genuit” nie wiedząc, skąd była do tego taka wewnętrzna chęć.

Nie zostałam zakonnicą – powód: kiedy po mszy majowej powiedziałam do młodego księdza: „Chyba zostanę zakonnicą”, on objął mnie tak serdecznie, przyciskając silnie do swojego ciała, że poczułam nagle jakieś obrzydzenie do niego. Nie wiem co to mogło być, ale powstał wtedy jakiś lęk we mnie, że zamiast zostać oblubienicą Chrystusa mogę być oblubienicą jakiegoś duchownego.

Nie zostałam też chirurgiem z powodów ekonomicznych. W czasach komunistycznych student nie mógł dostać ekonomicznego wsparcia w przypadku kiedy rodzice posiadali domek prywatny.  Był to mały i niezbyt funkcjonalny dom, a dochody rodziny: nędzna renta taty i nie wiele większa pensja często chorującej mamy. Czułam też od nich, że muszę jak najszybciej usamodzielnić się. I tak zostałam nauczycielką przedmiotów ścisłych. Zarabiałam nie wiele ale wystarczająco na dostatnie życie oszczędne z przyzwyczajenia. Poznawałam ludzi i byłam między nimi, korzystając z przywilejów, które ta praca dawała np. mieszkanie poza kolejnością.

Jednak zachowywałam katolickie normy, takie jak: że nie wolno współżyć przed ślubem, czy nie palić papierosów albo pić alkoholu przed osiągnięciem 18 lat.

W tym czasie miałam chłopaka, który mi się podobał. Nie wiem, czy to była wielka miłość, ale chciałam go mieć przy sobie. Lubiłam być z nim, słuchać  jego głosu i jego spojrzenia na mnie. Pewnego razu powiedział mi, że nie kupuje się kota w worku, dając mi do zrozumienia, że bez współżycia seksualnego nie ma sensu takie chodzenie. Zrobiło mi się bardzo smutno. Nic nie mówiąc wyszłam z kawiarenki, gdzie sobie siedzieliśmy przy kawce i ciasteczku, i pobiegłam do najbliższego kościoła. Stanęłam przed dużym, drewnianym krzyżem, z gniewem i pełnym wyrzutu powiedziałam Bogu:  „Przestrzegam Boże wszystkie twoje przykazania i jak tak dalej pójdzie to zostanę stara panną!” Nagle, ku wielkiemu mojemu zdziwieniu pojawiło się zdjęcie u góry, po prawej stronie krzyża, jakiegoś mężczyzny, pełnego na twarzy i całkiem kogoś odmiennego od tego chłopaka, z którym chodziłam. Odebrałam to jako moje przeznaczenie i nie poszłam już do tego chłopca w kawiarence. Nadmienię tu już, chociaż wiele innych przygód i nieporozumień nastąpiło, że obecnie moim mężem jest ten mężczyzna z tej projekcji zdjęcia w kościele w Gliwicach.

 

 

 

 

 

4.    Nie mogę dłużej czekać

 

Mijały lata. Poznawałam rożnych mężczyzn, mniej lub więcej podobających mi się.

W końcu zdecydowałam na oddanie się jednemu artyście malarzowi, chociaż nie miałam ochoty zostać jego żoną. Nie było to dobre przeżycie seksualne z powodu mojej grubej błony dziewiczej, która zasłaniała wejście do pochwy. Na drugi dzień krwawiłam i czułam się chora. Chłopak ten proponował mi, że może przerwiemy próbę jej zniszczenia, proponował mi nawet udać się do lekarza. Ale ja uparłam się, że tego dnia stracę cnotę. Później przychodził jakiś czas pod drzwi, kładł kwiatki, ale ja nie chciałam spotykać się z nim więcej. Od znajomej sąsiadki z parteru dowiedziałam się, że miał wyrzuty sumienia, nigdy przedtem nie miał dziewicy. Nie chciałam się z nim spotykać i cały czas byłam stanowcza „Nie”. Po jakimś czasie przestał przychodzić.

 

Mijały lata ale ja czkałam nadał na prawdziwa miłość.

 

W końcu zdecydowałam się na propozycję sąsiadki, dotyczącą spotkania pewnego znajomego inżyniera chemii. Powiedziałam, mogę się spotkać, co mi szkodzi. I tak przyszedł młodzieniec, blondynek, ładne usta, śmiejące się oczy. Spodobał mi się, chociaż spostrzegłam, że chyba jego wesołość wynika z "kieliszka", którego wypił przed przyjściem. Rozmawiałam nawet o tym z sąsiadką, ale ona mi powiedziała, że wypił, aby się tak nie krępować. I tak, zaprosiłam go drugi raz. Nie czułam wtedy alkoholu.  Zaczęliśmy spotykać się częściej, snuć plany na przyszłość. Zapomniałam całkowicie o moim widzeniu w kościele. Byłam coraz bardziej przywiązana do jego obecności, właściwie czułam że go pokochałam. Na co miałam dłużej czekać, zamieszkał u mnie. Pobraliśmy się, najpierw ślub cywilny, później kościelny, tak zwany rzymski z trzema księżmi. Jego rodzina utrzymywała dobrą znajomość z księdzem z pobliskiej parafii, ich znajomym ze stron rodzinnych, jako że pochodzili ze wschodu.

 

Mąż zarabiał dobrze, był kierownikiem warsztatu produkcji mebli z tworzyw sztucznych. Dobrze też mi było z nim w łożu małżeńskim. Wkrótce kupiliśmy samochód, później telewizor kolorowy, co było nie takie powszechne jak na tamte czasy. Mąż przynosił różne podarki od osób którym świadczył takie czy inne usługi w warsztacie. Coraz częściej bywał to alkohol. Coraz częściej przychodzili koledzy, z którymi to prawdopodobnie działał w „Solidarności”. I z czasem widziałam go coraz częściej pijanym. A właściwie to z czasem przyprowadzał kolegów, ale tych z którymi dobrze mu się piło. Kiedyś przypadkowo przyszłam z pracy do domu, aby zabrać klasówki, które zapomniałam zapakować rano. A tu w domu libacja. Zasadniczo to osoba pijanej kobiety w kuchni wywołała we mnie złość. Co ona tu robi w mojej kuchni?  Wyprosiłam ją, ale ona nie chciała wyjść i nadał robiła jedzenie, dla innych mężczyzn w pokoju. Tak więc wyprosiłam wszystkich. O tej pory zaczęłam częściej wpadać znienacka do domu. Miejsce pracy męża znajdowało się nie daleko od miejsca naszego zamieszkania. I coraz częściej spotykałam męża z kolegami przy kieliszku w godzinach pracy.

 

Zawsze przepraszał, obiecywał, że to ostatni raz, całował po nogach. Postanowiłam o tym problemie porozmawiać z jego rodziną i co się okazało, oni dobrze wiedzieli że jest alkoholikiem. Zaczęłam snuć plany wyjazdu do innego miasta albo za granicę, aby odłączyć męża od środowiska w którym przebywał. Małżonek też zdecydował się na wszycie tabletki przeciwalkoholowej. Coraz częściej opowiadał mi o tym jak SB namawia go na współpracę. Jak mu dwa raz zabrali prawo jazdy. Najpierw zapraszali go do restauracji, syto zastawianego stołu również w alkohol, a później po wyjściu z restauracji i po zajęciu miejsca za kierownicą, zatrzymywali i zabierali mu prawo jazdy. W ten sposób próbując go przeciągnąć na swoją stronę, do pracy w rozwalaniu Solidarności od wewnątrz.

 

Ta wszyta tabletka też mu przeszkadzała i w końcu wydrapał ją. Męża rodzina zaczęła uważać mnie niemal za zdrajcę kraju, kiedy usilniej namawiałam męża na opuszczenie Polski.

Wszystko zaczęło się walić. Relacje z męża rodziną pogorszyły się. I  ja nie miałam więcej ochoty na współżycie z mężem bojąc się ewentualnego zajścia w ciąże z alkoholikiem. Po sytuacji, kiedy wylałam mężowi wódkę do zlewu i on mnie uderzył, skończyło się moje uczucie do niego i myśli ratowania go z nałogu. Zaczęłam myśleć o rozwodzie. Z pełną świadomością tego, że nie poślubię już nigdy innego mężczyzny, zbyt drogocenne było dla mnie przystępowanie do Eucharystii.

 

Życie dla mnie nie miało już tego wymiaru co wcześniej, do tego stopnia, że w 1981 roku złożyłam je Panu w ofierze za uzdrowienie JP2 po jego postrzale na placu watykańskim: „Boże weź moje życie a zachowaj papieża”.

 

Zaczęłam interesować się programowaniem na komputerze, uczyć się języków komputerowych i wkrótce zmieniłam pracę, przechodząc do Ośrodka Informatycznego. Złożyłam pozew o rozwód i mąż musiał opuścić mieszkanie.  Zabrał telewizor i samochód, ale mi na niczym nie zależało, tylko na spokoju. Poświęciłam się nowej pracy, szybko wspinałam się po szczeblach specjalistycznych.

 

Dostałam rozwód bez problemów, bo nie mieliśmy potomstwa. Ex mąż próbował kontaktować mnie kilka razy na ulicy, jako że też zmienił miejsce pracy blisko koło mojej. Mówił, że tylko mnie kocha, ale z jego ust i po jego chodzie wyraźnie było widać na spożycie alkoholu.

 

 

 

 

 

 

   5.   Wszystkie moje słupy

 

Pewnego dnia, po powrocie z pływalni, zastałam policję stojącą przed moimi drzwiami. Przestraszyłam się, bo myślałam, że to jakaś polityczna sprawa, w tym czasie było wiele niespodziewanych aresztowań. A oni mi mówią, że znaleźli mojego męża (zarówno on jak i ja nie zdążyliśmy zmienić dokumentów) w restauracji i myślą, że nastąpił zgon. Poszłam zaraz do tej restauracji, było to nie daleko od domu. W restauracji dowiedziałam się, że znaleziono go w ubikacji nad ranem i że stwierdzono zgon. Ciało zabrano do kostnicy na pobliskim cmentarzu.  Dowiedziałam się, że był z czterema osobnikami dzień wcześniej, jedli i popijali. Właściciel restauracji dał mi do zrozumienia, aby nie zajmować się tą sprawą, bo ci osobnicy według niego to byli z SB i to może być dla mnie niebezpieczne. Z restauracji poszłam później do kostnicy. Był tam już lekarz, który miał przeprowadzić sekcje zwłok, jako że znaleziono zmarłego w miejscu publicznym. Później słyszałam piłę, nie wiem ile upłynęło czasu, bo jakby z transu obudził mnie głos lekarza, który powiedział: „8 i pół promila, otworzyliśmy czaszkę to był taki odór alkoholu, że trudno byłoby uwierzyć, aby ktoś sam był w stanie tyle w siebie wlać”; a później: „wątroba, serce i inne organy bez zmian”.

 

Nie wiedziałam co myśleć i co robić, w końcu postanowiłam iść do byłych teściów. Przyjęli mnie jakbym była nadal synową, objęliśmy się tak jak z czasów mojego małżeństwa. Znali już stan rzeczy bo policja również odwiedziła ich.

 

Uczestniczyłam w pogrzebie właściwie jak żona, bo większość nie wiedziała, że nie byliśmy już małżeństwem. Ja zmieniłam miejsce pracy, on też, a jego rodzice, tak jak i ja, nie afiszowaliśmy  się rozwodem. Dostawałam kondolencje od dawnych kolegów z Solidarności/Związków Zawodowych, przyszło ich dużo i to z sztandarami. Płakałam tylko, a serce mi mówiło powiedz im prawdę. Ale milczałam.

Na któryś dzień po pogrzebie udałam się do prokuratury i poprosiłam o kopię z przeprowadzonej sekcji zwłok. Powiedziano mi, że nie mogą znaleźć, że gdzieś papiery zaginęły.

 

Bezmoc, różne myśli nie dawały mi spokoju, nie mogłam spać. Czułam głowę ciężką, tak jakby jakiś ciężarek był umieszczony w jej środku. Traciłam równowagę, nie potrafiłam iść wprost na chodniku – wszystkie słupy były moje. Widok zmarłego w trumnie, teraz z opuchniętą twarzą, przywodził mi na myśl tego mężczyznę, którego widzenie kiedyś miałam  w kościele, ale czy to chciał mi Bóg pokazać?

 

Wyjechałam do sanatorium na kurację.

 

 

 

 

 

 

   6.   Powrót do domu

 

Zdecydowałam się na powrót do miasta rodzinnego. Dostałam pracę z młodzieżą.

 

Poświęcałam niemal cały dzień na remonty klubu młodzieżowego, urządzaniu zabaw, wykładów, projekcji filmów. Jednak praca w skorumpowanym społeczeństwie nie była możliwa i zgodna z moją moralnością. Nadrzędny kierownik zamawiał wszystko to, co mi było potrzebne do remontu, ale jak się później okazało były to zamówienia przekraczające potrzeby klubu. Zaproponował mi, aby w moim mieszkaniu, wykafelkować łazienkę z reszty kafelek, zrobić boazerię w przedpokoju z reszty desek. Zapaliło mi się czerwone światełko, że chcą wciągnąć mnie w swoje machinacje finansowe.

 

Grzecznie podziękowałam, był zdziwiony, że odmówiłam, bo przecież wiedział, że wprowadziłam się do nowego mieszkania. które wymagało pewnego układu pracy i materiałów.

Zaczął często przyjeżdżać na tak zwane pogaduszki, czyli kontrole i był częściej w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. A kiedy pewnego dnia dał mi do podpisania rachunki za materiały klubowe, odmówiłam podpisu. Skoro nie ja kupowałam takie ilości, nikt też ze mną nie uzgadniał wielkości potrzeb klubowych.

Tak więc zaczęłam szukać nowej pracy. Ku mojemu zadowoleniu dało mi się dostać pracę w rachunkowości w Banku Wojewódzkim. Jeździłam swoim samochodem, do podrzędnych oddziałów, na kontrole prawidłowości kodowanego wypełniania dokumentów. Praca ta była przygotowawcza do przyszłego komputerowego przetwarzania danych. A jako że byłam obeznana z takimi zagadnieniami miałam dobre rokowania na przyszłość.  W międzyczasie moje zadania/obowiązki były rozszerzane. Dobrze mi też układała się współpraca z bezpośrednim kierownikiem. Coraz częściej byłam jego prawą ręką w robieniu sprawozdań i prognoz do władz na wyższym szczeblu politycznym. Otwierały mi się oczy – jak w nędznym stanie leży cała gospodarka tego regionu.

 

 

 

   7.    Umowa z babcią 

Na dłuższe odwiedziny przyjechała do moich rodziców babcia (mama mojej mamy).

 

Była to kobieta z dużym życiowym doświadczeniem, lubiana przez wszystkich. Nigdy nie wtrącająca się ze swoimi uwagami, ale zawsze dająca porady tym co ją o to prosili. Prawdopodobnie jej rodzice przymusili ją do małżeństwa. Z późniejszych opowieści mojej mamy, dziadek miał nieślubne dziecko, a i później jakąś kochankę we Francji. Dziadkowie wyjechali do pracy za chlebem po pierwszej wojnie światowej.

 

Tak więc ich życie było podzielone na dwa kraje, tak jak i moje teraz, chociaż w innym stopniu bo ja przebywam z mężem i dzieckiem razem, a oni byli oddzieleni od dzieci, które były pozostawione pod opieką babci mamy. Moja mama poznała swojego biologicznego tatę dopiero jak miała 12 lat.

 

To co dziadkowie dorobili się za granicą zostało zniszczone w czasie drugiej wojny światowej. W nowo wybudowany dom padła bomba, jedyna w całej wsi (była to jakaś zawieruszona bomba z akcji na Wieluń).

 

Po śmierci dziadka babcia resztę swojego życia spędziła razem ze swoją najmłodszą córką ale przed śmiercią chciała być więcej u mojej mamy jako że rodzice mieszkali na pierwszym piętrze i mieli balkon. Za ciężko było jej schodzić z czwartego piętra u jej młodszej córki.

 

Przychodziłam więc częściej do rodziców aby rozmawiać z babcią. To ona była moim jedynym przyjezdnym gościem w czasie uroczystości mojej Pierwszej Komunii Św. Potrafiła też przytulić, pocieszyć. Emanował z niej jakieś dostojeństwo, dobroć i mądrość.

Rozmawiałam z nią o wszystkim m.in. o wierze. Wypytywałam się jej o jej wyobrażeniu Boga, o świętych, jak i na ile kościół zna prawdę i czy istnieje życie po śmierci. Babcia odpowiedziała mi:

„Tak na prawdę to nie wiem, ale na wszelki wypadek to dobrze jest się modlić”. A ja spytałam ją: „Babciu jak kiedyś umrzesz to dasz mi znać z innego świata?”

„Dobrze, dam ci znać jeśli to będzie możliwe” - odpowiedziała mi.

 

I tak modliła się dużo, uczęszczała do kościoła i prosiła o dobra śmierć.

 

Chciałam tutaj dopisać o babci - to co kiedyś już napisałam po duńsku, ale niestety w tym czasie kiedy przyjechałam w odwiedziny do Polski była w Danii duża nawałnica z piorunami i taki zwiększony przepływ przez elektryczność w naszym domu że wyładowanie przeszło przez mój komputer. Jak do tej pory nie odzyskałam danych.

 

Czyżbym miała nie wydawać książki w języku duńskim?

 

Ale wróćmy do historii poprzedzającej moją ucieczkę z Polski.

 

 

 

 

 

 

   8.   Wolny kraj?

 

Pewnego dnia dostałam wezwanie na policję; biura znajdowały się w dużym wieżowcu ale do wejścia z boku do Komisariatu. Chodziło o sprawę zamiany mieszkania, jakoby ten mężczyzna z którym się zamieniłam chciał wycofać się z transakcji. Jakobym nie dopełniłam zobowiązań zamiany. Dziwiło mnie to że tu policja jest wmieszana a nie Spółdzielnia Mieszkaniowa. Policjanci byli bardzo nieprzyjemni. Pokazali mi metalowe łóżko z szarym kocem tylko i powiedzieli że maja prawo zatrzymać mnie na 48 godzin w sprawie wyjaśnienia. Po jakimś czasie wypuścili mnie i do tej pory nie wiem o co tu właściwie chodziło. Później dowiedziałam się od znajomych, że ten mężczyzna z zamiany, był zatrudniony w SB.

 

Pa jakimś czasie znów wezwanie aby się wstawić ale do budynku administracyjnego policji. Nie wiedziałam o co chodzi nie było nic napisane tylko data, godzina i piętro.

W portierni pokazano mi windę abym wjechała nią na pierwsze piętro i szła do drzwi na wprost. W małym pokoju siedział mężczyzna w średnim wieku, blondyn, trochę otyły. Wyjął jakąś kartkę z zeszytu z napisanym ręcznie oświadczeniem że całą naszą rozmowę zachowam w tajemnicy i z nikim o tym nie będę rozmawiać i kazał mi to podpisać, co uczyniłam. Następnie spytał się mnie czy jestem zadowolona z pracy, że słyszał że jestem zdolna i zasługuje na lepsze stanowisko. Obiecał mi wsparcie ale pod warunkiem, że będę współpracować z nim bo chciałby więcej wiedzieć co się dzieje w tym banku w którym jestem zatrudniona. Przed oczami stanął mi pierwszy mąż i jego problemy z SB, zaczęłam się bać. Odpowiedziałam mu że nie wymagam wyższego stanowiska, a że na taką współpracę nie nadaję się. On mi odpowiedział abym się zastanowiła bo takiej okazji mogę nie mieć drugi raz.

 

Wyszłam od niego, nogi się pode mną ugięły. Zaczęłam oglądać się za siebie czy mnie ktoś nie śledzi. I tak spotkały się moje oczy z mężczyzna którego często spotykałam rano przed moim blokiem. Zaczęło mi się wydawać, że chyba byłam śledzona już dużo wcześniej.

Coraz częściej myślałam o opuszczeniu kraju. Bałam się, że jak mnie upatrzyli to nie dadzą mi spokoju, tak jak nie dawali mojemu pierwszemu mężowi. Bałam się o życie. A po drugie moi rodzice cały czas kłócili się ze sobą. Nie miałam nikogo z kim bym mogła porozmawiał o swoich obawach.

 

Idąc raz Alejami miasta zaczęłam zwracać się do mojej babci trzy miesiące temu zmarłej (zmarła w spokoju na ramieniu swojej wnuczki, tak jak sobie wymodliła).

 

Babciu pomóż mi bo już nie mogę wytrzymać” i nagle tak jakby automatycznie odwróciła się moja głowa i spojrzałam w okno biura podróży, były tam dwie wycieczki, jedna do Anglii a druga tańsza do Danii. Wiedziałam teraz, że nadszedł czas planowania wyjazdu. Zdawałam sobie sprawę z tego że to nie tak łatwo dostać paszport i zezwolenie na wycieczkę do zachodniego kraju.

 

Najpierw miałam niesamowitą ochotę aby zażądać od dyrekcji banku dużej podwyżki płacy. Zdziwiło mnie bardzo, że zaraz na drugi miesiąc dostałam o trzy grupy więcej. Na takie coś pracownicy musieli czekać latami. Szłam już na całego bo wiedziałam że to już koniec mojego pobytu w kraju, ale na wszelki wypadek nie paliłam za sobą mostów. Skąd mogłam wiedzieć czy mnie przyjmą w Danii, tu wykupiłam bilet, bo na tyle było mnie stać.  O moim planie wyjazdu nie mówiłam nikomu.

 

Dopiero przed samym wyjazdem wtajemniczyłam mojego tatę, który mieszkał sam na starym mieszkaniu, bo mama nie chciała wziąć go do bloków.  Dostałam od niego 100 dolarów które włożyłam do pustej szminki. Nie brałam nic więcej, bo nie mogło to podpadać biorąc za dużo na tylko trzydniową wycieczkę. Mama upiekła mi placek drożdżowy i ja kupiłam trochę suszonej kiełbasy, bo jako to, że drogo jest kupować w Danii.  I tak w jednym ubraniu które miałam na sobie opuściłam kraj. Jak się później okazało to dwie trzecie wycieczkowiczów jechało z zamiarem pozostania.

 

 

 

 

   9.   Odnalazłam go

Zaraz w pierwszy wieczór spotkałam w hotelu Polaków, którzy opowiedzieli mi co i jak z pozostaniem w Danii, i na drugi dzień poszli ze mną na policję abym powiedziała że proszę o azyl.

 

Bałam się bardzo policjantów, ale wkrótce okazało się że byli bardzo uprzejmi. Zostałam przewieziona samochodem policyjnym w jakieś inne miejsce, wzięto odciski palców, zrobiono wywiad, zabrano wszystkie dokumenty i moje rzeczy osobiste, a później zawieziono mnie do obozu do uchodźców na małej wysepce. Tutaj było wiele obcokrajowców, byli również Polacy. Już od następnego dnia byłam włączona w życie obozowe, między innymi w pracy w kuchni. I tutaj wpadłam w oko jednemu Turkowi, kierownikowi kuchni. Zaczął przynosić mi śniadania do pokoju i namawiać abym pozostała i że on mnie zatrudni bo mu się spodobało jak dobrze formuje bułeczki. Śmiać mi się chciało z tego, bo przecież on nie wiedział że mam wyższe wykształcenie i że ja najpierw muszę nauczyć się duńskiego. On umiał trochę po polsku i tak żeśmy się dogadywali.

 

Później wywieziono mnie do innego obozu gdzie było bardzo dużo Polaków czekających na azyl. Ci co czekali dłużej pocieszali mnie, że ja osoba z wyższym wykształceniem dostanę szybko azyl. I tak się stało ku mojej radości. Wkrótce też powiadomiłam rodzinę, że nie wracam. Po otrzymaniu azylu przewieziono mnie do innego obozu gdzie dostałam rower, tak aby mogła poruszać się po okolicy i jechać między innymi do kościoła. Za kieszonkowe które zaczęłam dostawać kupiłam też sobie magnetofon i po trochu sama rozpoczęłam uczyć się duńskiego.

 

Niestety w tym obozie były tylko dwie kobiety a reszta ponad trzydziestu  mężczyzn. Musiałam zamykać się wieczorami bo mi nie dawali spokoju. Ale żaden z nich mi się nie podobał, a i większość to byli rozwodnicy albo żonaci. Ta druga dziewczyna znalazła sobie stałego partnera i miała spokój, później razem przeprowadzili się do wspólnego mieszkania. Postanowiłam napisać do  Kościoła Katolickiego w Kopenhadze z prośbą o pomoc w znalezieniu jakiegoś mieszkania bliżej stolicy. Niestety nie otrzymałam od nich jakiejkolwiek odpowiedzi. Wyjechałam razem z jednym Polakiem, który opowiadał że ma znajomości w Kopenhadze.  I tak przyjechaliśmy do jednej Żydówki polskiego pochodzenia, która pomagała emigrantom. Dostaliśmy nocleg i wyżywienie, a na drugi dzień znalazła mam pokoje, w piwnicy u takiego arabskiego Żyda. I tak zamieszkałam w Kopenhadze. Wkrótce też zaczęłam chodzić na naukę języka duńskiego a wieczorami na dodatkowe lekcje które sama opłacałam. Moja znajoma koleżanka skontaktowała się z moimi rodzicami i przywiozła mi trochę dolarów ze sprzedaży mojego auta.

Wkrótce też udało się mojemu tacie dostać wizę i odwiedzić mnie. Nie podobało się mojemu tacie to jak byłam traktowana przez tego araba, któremu nagle spodobałam się i próbował uzależnić mnie od siebie. A skoro powiedziałam mu „nie” zaczął mnie szantażować. Nie pozwalał mi korzystać z lodówki bo nie miałam swojej. Zamykał przede mną drzwi do kuchni. Doszło do konfliktu w który włączyłam tatę. A kiedy uderzył mojego tatę zadzwoniłam na policję. I tak zabrano mnie do hotelu a tato wrócił do Polski. Kupiłam sobie telewizor i video, i zaczęłam więcej uczyć się duńskiego aby poznać jakiegoś Duńczyka. W kawiarence gdzie spotykali się ludzie z rożnych narodowości i gdzie była dostępna do czytania prasa zagraniczna nawiązałam znajomości z przyjemnym blondynem. Jednak nic mnie nie pociągało seksualnie do niego. Po jakimś czasie z pomocą nauczycielki duńskiego postanowiłam napisać do biura matrymonialnego. I o dziwo doszło do spotkania z moim obecnym mężem.

Od pierwszego wejrzenia wiedziałam że to on jest moim przeznaczeniem, które objawiło mi się kiedyś w kościele. Niesamowite, że musiało tak dużo złego ale koniecznego zdarzyć się aby spełniło się to co było mi przeznaczone. To był ten pocałunek słodki jak miód, to było to zbliżenie co dało mi rozkosz.

 

I tak zostałam Polką co żyła z Duńczykiem „po polsku” to takie duńskie powiedzenie z czasów pierwszej wojny światowej.

Nie długo trzeba było czekać abym zaszła w ciąże po raz pierwszy.

 

Ślub organizował w całości pan młody. Odbył się w KRK z dwoma kapłanami i w trzech językach: polskim, duńskim i angielskim.

 

Po wielkich tarapatach z urzędem paszportowym udało się moim rodzicom  razem przyjechać na mój ślub.

 

Nie było to dla mnie zaskoczeniem, że z czasem dostawałam niesamowita zgagę, nie mogłam nic jeść bo zaraz było mi niedobrze. Poszliśmy do lekarza (polskiego żyda) a on mi powiedział że w obozie koncentracyjnym rodziły się dzieci chociaż matka nie odżywiała się tak jak powinna. Powiedział żebym nie martwiła się, bo jak tak płód, który jest OK weźmie pożywienie z moich zasobów. Tak więc nie dostałam żadnej pomocy. W 18-stym miesiącu okazało się że nie ma bicia serca płodu. Powiedziano, że mój organizm zaczął wchłaniać płód i dlatego też poczułam się lepiej, ta silna zgaga ustąpiła ponieważ płód zmarł.

Śpieszono się od razu robić zabieg aby ratować moje życie.  Nie zgodziłam się, nie chciałam w to uwierzyć. Dano mi na drugi dzień innego lekarza i ponownie przeprowadzono badanie i  znów nie było słychać bicia serca. Za namową męża nie oponowałam jak mi zaczęli załączać narkozę. Z tego co zrozumiałam mieli prowokować poród, a jak się później okazało, to zrobili skrobankę. Oczywiście części ciała dziecka bez uzgodnienia ze mną oddali do utylizacji.

 

Po paru tygodniach musiałam poddać się jeszcze raz zabiegowi bo dostałam zapalenia, widocznie nie zrobiono prawidłowo zabiegu pierwszym razem.

 

Mam kopię tego „pseudo ratowania mojego życia”.

Być może że w przyszłość ujawnię to. Z perspektywy czasu uważam że to było morderstwo w gumowych rękawiczkach.

 

A może kara boska za  „życie po polsku”.

 

 

 

 

 

 

   10.   Prośba do teścia

 

Mijały miesiące po miesiącu a ja nie mogłam ponownie zajść w ciąże. Zwężenie przewodów jajników po przebytym zapaleniu, po niefortunnie wykonanym, wbrew mojej woli, zabiegu.

 

Teściowa uważała że jesteśmy za starzy na dziecko i że to niebezpieczne bo mogę urodzić inwalidę.

Odpowiedziałam jej że jeśli tak się stanie to może mąż opuścić mnie a ja będę kochała i opiekowała się dzieckiem sama.

Jednak po pewnym czasie zaczęłam tracić nadzieję.

Mąż kupił mi komputer pierwszy w moim życiu osobisty komputer. Chciałam zmienić pracę, bo być opieką domową dla starców, z moim wyższym wykształceniem, uważałam za poniżenie. Na początek to było OK aby poznać lepiej język, duńskie środowisko jak i duńską mentalność; ale nie na stałe. Dostałam dokumenty, uznania mojego uniwersyteckiego wykształcenia mgr fizyki oraz pedagogicznego z uwagą aby zrobić dodatkowy kurs z duńskiej pedagogiki. Marzyłam też o pracy z przetwarzaniem danych, ale jak się później okazało miałam za słabą znajomość języka angielskiego a i te języki komputerowe w których miałam doświadczenie nie były szeroko używane tutaj. Pozostało mi tylko osiągnąć jakieś duńskie wykształcenie. Analizując moje polskie wykształcenie wybrałam duńską szkołę jako laborant, były to  tylko 2 lata i dawały szanse na pracę.

 

Ciągle nadał nie zachodziłam w ciążę. Postanowiłam poprosić zmarłego teścia o pomoc, dlaczego go wybrałam? Chyba z powodu teściowej, która często okazywała mi zazdrość o syna. Również dlatego że wydawał mi się dobrym człowiekiem chociaż znałam go tylko z opowiadań i z filmu rodzinnego. A może też dlatego, że miał urodziny w tym samym dniu co mój żyjący jeszcze wtedy tata.

 

 

 

 

 

 

 

   11.   Jeśli chcesz mieć dziecko

I tak pewnego poranka zaraz po przebudzeniu słyszę głos jakiegoś anioła, młodej kobiety: „Jeśli chcesz mieć dziecko, to jest twoja ostatnia szansa”. Zdziwił mnie głos tego anioła, ale uwierzyłam mu. Mój mąż był już ubrany i miał iść do pracy ale ja go zatrzymałam, że chce mieć teraz stosunek bo wiem że mogę zajść w ciąże. Mąż nie oponując zdjął spodnie i zapłodnił mnie, jak się okazało później. Tak więc prosiłam o pomoc ojca męża a dostałam odpowiedź od kobiety. Do tej pory tego nie zrozumiałam jeszcze.  I tak później 9 miesięcy i 3 tygodnie rodził się mam piękny syn 4,5 kg 71 cm . Miałam wtedy 41,5 lat.

Poród trwał niemal 24 godziny, silne bóle do tego stopnia że wzywałam po polsku Boga aż personel pytał się męża co te słowa znaczą.  A po urodzenia dziecka doznałam niesamowitego uczucia szczęścia. Niestety łożysko nie wyszło same, tak więc musiałam dostać narkozę i usunięto je operacyjnie. Historia powtórzyła się, moja mama miała ten sam problem po urodzeniu mnie ale niestety nie miała tej opieki medycznej co ja i to przyczyniło się do jej późniejszej choroby.

 

 

 

 

   12.   Zamknięta w domu

Moja mama przyjechała do mnie trzy tygodnie przed porodem i pojechała do domu kilka dni po porodzie (poród syna był opóźniony). Nie miał mnie kto wesprzeć kiedy byłam z małym dzieckiem. Syn nie chciał ssać z piersi bo dostał butelkę mleka w szpitalu, bo ja byłam po narkozie. Później nie wiem czy czuł jeszcze tę narkozę  czy spodobało mu się pić ze smoczkiem bo nie musiał się wysilać. Tak więc postanowiliśmy z mężem że będę pompować mleko, podgrzewać je i dawać butelką. Była to duża dodatkowa praca dla mnie. Mąż musiał iść do pracy a ja sama niedoświadczona z małym dzieckiem, bez żywej duszy która by mnie odwiedziła. Ciężkie to były czasy i bardzo samotne, z daleka od rodziny. Niestety w Danii wszyscy zajmują się sobą, jak nie idą do pracy to uprawiają jakieś sporty i inne zainteresowania. Coś takiego jak kontakt sąsiedzki prawie nie istnieje. Po pół roku postanowiłam uczestniczyć z dzieckiem w tak zwanych spotkaniach „matek z małymi dziećmi”, zabawy dla dzieci dwa razy w tygodniu. I to były te parę godzin gdzie miałam styczność z ludźmi. Dziecko dobrze się rozwijało, ale niestety musiałam iść na tak zwana aktywacje do pracy i oddać syna do żłobka. Nie byłam w stanie wytrzymać płaczu syna kiedy go zostawiałam u obcych. Bardzo długo nie mógł się przyzwyczaić do środowiska żłobkowego, zaczął częściej chorować.

 

 

 

   13.   Pierwsze odwiedziny Polski

Zapragnęłam pokazać mojego syna rodzinie w Polsce. Wybrałam się pierwszy raz do Polski po opuszczeniu jej. Nie bałam się już bo miałam teraz duński paszport i obywatelstwo duńskie.

 

Wiedziałam że moją znajomą koleżankę zatrzymano na 24 godziny, na jedną noc w areszcie, po jej powrocie ze Stanów Zjednoczonych. Takiego przesłuchania nie bałam się, szczególnie czując, że jako obywatelka duńska i z dzieckiem Duńczyka jestem bezpieczna.

 

W Polsce nie było żadnego wezwana czy prób zatrzymania mnie.

 

Było bardzo radośnie spotkać się z dawno niewidzianą rodziną. Odczułam jak bardzo mi brakowało tego bezpośredniego kontaktu, kogoś kto wykazywałby zainteresowanie moim synem.

 

Również z wielką radością poszłam na mszę świętą na Jasnej Górze. Poszliśmy razem z mamą, a tata zajmował się dzieckiem, budowali wysokie domy z klocków.

 

W Kaplicy na Jasnej Górze zwróciłam uwagę na jednego mężczyznę po czterdziestce. Był w długim ciemnym płaszczu, nie ogolony, nie ostrzyżony ale jak pięknie się modlił. Klęczał, podnosił ręce w kierunku ikony Czarnej Madonny, później schylał głowę aż do ziemi (coś podobnie jak muzułmanie modlą się). Myślałam najpierw że to jakiś pijak, takich dużo kręciło się koło klasztoru poszukując jakiegoś zarobku od pielgrzymów. Pomimo moich podejrzeń postanowiłam dąć mu pieniądze na obiad. Nie uważałam, że to u porządku że w takim klasztorze ze ścianami wyłożonymi drogocennymi podarkami może być ktoś głodny. I tak zamiast dać na ofiarę wyjęłam trochę więcej z portfela i podeszłam do tego mężczyzny mówiąc: „Masz tutaj na obiad, ale żebyś nie wydał tego na wódkę”. On popatrzył na mnie i powiedział: „Ależ ja nie pije”. I chciał mnie pocałować w rękę, ale mu na to nie pozwoliłam. A on powiedział: „Będę się modlił żeby ci nigdy chleba nigdy nie brakło”.

 

Moja mama nie była zadowolona że ja zadaję się z takimi ludźmi.

 

 

 

 

 

 

   14.   Bezrobocie

 

Wtedy kiedy dziecko było jeszcze małe musiałam iść do byle jakiej pracy tzw.  aktywizacji zawodowej.

 

A później znów być bezrobotna. Niestety nie mogłam dostać pracy jako laborant pomimo ukończenia duńskiej szkoły. Ukończyłam również kurs konsultanta dla współpracy z wschodnią Europą. W pierwszym projekcie myślałam o robieniu naturalnych oczyszczalni ścieków, przy współpracy z duńskimi przedsiębiorstwami.  Ale jak się okazało Polska nie była gotowa do takich przedsięwzięć, ani mentalnie ani ekonomicznie.

Tak więc zaczęłam myśleć o założeniu jakiej własnej firmy. Eksportowanie rzeczy do ogrodów, czy ozdób choinkowych było moim i męża pierwszym naszym podejściem handlowym. Dużo roboty mały zysk. Postanowiłam że wspólnie z rodziną brata założę produkcję bombek szklanych na choinkę. Piękny produkt, nie wymagający za dużej inwestycji i dobry rynek zbytu w USA.  Chyba ten udział w niemieckiej wystawie ozdób choinkowych był dla nas inspiracją. Tak wiec przyjechaliśmy do Polski aby nadać bieg sprawie.

 

 

 

   15.   Mama i Tato

A tu mama z tatą znowu w dużej kłótni. Zamiast mnie wesprzeć nałożyli mi swoje problemy. Wstydziłam się mojego męża, który nie był przyzwyczajony do kłótni w rodzinie - co on pomyśli o moich rodzicach.

Tu wyjazdy do różnych zakładów w Polsce, tu trzeba było robić zakupy, jedzenie, no i dziecko potrzebowało mojej uwagi, jako że, było przyzwyczajone przebywać ze mną.  I tu, mój brat, który był nauczony żądać, bez odwzajemnienia się rodzicom. Postanowiliśmy z tatą, że wykorzystując moją obecność przekażemy mu wszystkie narzędzia, które tato  miał w posiadaniu. Brat  budował sobie dom i te rzeczy byłyby mu przydatne. Pamiętam jak moim samochodem jechaliśmy z tatą do brata, z ciężkimi narzędziami, po drodze z dziurami. A później, po przyjeździe do domu mama robiła wyrzuty tacie, taktując go jakby był niemądry, niezaradny. Właściwie to nie wiem o co jej właściwie chodziło, że tak poniżała go w moich i zięcia oczach.

Bardzo często prosiłam Częstochowską Madonnę o pojednanie moich rodziców. Kiedyś próbowałam przed cudownym obrazem połączyć ręce moich rodziców, ale moje mama cofnęła ją natychmiast tak jakby tata był trędowaty.

 

Bolało mnie to, że będąc czy to na Jasne Górze czy w innym kościele nie byli obok siebie. Nie wyobrażałam sobie jak mogli przystępować do komunii świętej bez pojednania, albo po komunii zaraz kłócili się. Nawet kiedyś dałam na mszę św. z nich. Była piękna msza, pamiętam ze przepłakałam większość mszy. Pamiętam też kazanie na temat jak to w USA hołdują psom. I tak sobie pomyślałam, że oni więcej kochają psy niż moi rodzice siebie nawzajem.

 

Wielkie oburzenie wzbudziło we mnie, kiedy moja mama opowiedziała mi o tym jak na spowiedzi ksiądz powiedział jej że „Dwa króliki trzeba rozłączyć bo inaczej to się zagryzą”. Nie mogłam pojąć tego, że kapłan zamiast próbować pojednania, pomocy w wybaczaniu sobie w małżeństwie idzie drogą wycofania się. Jak tak mógł porównać moich rodziców do dwóch królików.

A przecież związek małżeński jest sakramentalny. Nie godziło się takie podejście księdza katolickiego z moim poglądem i z moją walką o porozumienie między rodzicami.

 

 

 

 

 

 

   16.   Spotkanie z aniołem

Wieczorem wybrałam się z synem i tatą na Jasną Górę. Po mszy św. zatrzymaliśmy się w przedsionku Kaplicy aby wypisać karteczkę z prośbami do Czarnej Madonny. Taki jest tu zwyczaj że się wypisuje swoje życzenia, a później przeważnie w soboty są modlitwy w tych intencjach.

Chciałam aby mój syn powiedział swoje życzenia to ja je zapisze na karteczce. Wzięłam więc dwie kartki, jedną dla siebie gdzie napisałam tylko trzy razy „Dziękuję”, bo miałam za co dziękować (za syna, za męża i za dom), a później zwróciłam się w stronę syna ale nagle zauważyłam jak przechodzi ten mężczyzna któremu kiedyś dałam pieniądze na obiad. Poznał mnie i spytał się o moje imię, ja mu odpowiedziałam a on wypowiedział to imię zdrobniale i zrobił znak krzyża nad moja głową. Zachowywał się tym razem inaczej, był pewny siebie, wyprostowany. Wskazał ręką na cudowny obraz Czarnej Madonny i powiedział: „To nie jest Ma-ryja przeciągając sylabę w środku, ale Maria”. Nie wiedziałam o co mu chodziło. Czy nie podobało mu się nazywanie Maryja czy wiedział że ta ikona przedstawiała inną niewiastę niż to było wyznawane tutaj. Szybko napisałam na kartce adres rodziców i powiedziałam mu, że jeśli będzie czegoś potrzebował żeby zgłosił się pod podany adres. Podziękował i wziął tą kartkę i zaczął iść w stronę kaplicy. A ja słyszę głos, jakby komendę: „Idź za aniołem”.

 

Jako, że wychodziliśmy z kaplicy z zamiarem pójścia do domu patrzyłam z jakimś aniołem. I nagle zauważyłam zrobioną figurkę anioła nad placem/Wieczernikiem gdzie była wystawa szopki betlejemskiej. Powiedziałam tacie aby szedł z synem do domu a ja tu trochę zostanę. Nie wiem czemu czułam się w jakiejś podniosłej chwili tak jakby coś miało się zdarzyć. Uklękłam przed szopką i nagle moje oczy zwróciły uwagę na plastykową reklamówkę która była za barierką przy szopce. Wydawało się mi że to było dla mnie. Podniosłam to i zajrzałam do reklamówki, był tam sweterek koloru magenta, robiony ręcznie z takim warkoczem ze złotą nitką. Ponadto była tam bawełniana bluzeczka z krótkimi rękawami, w biało czerwone prążki (coś podobnego do bluzki postaci w duńskiej książce dla dzieci „Szukaj Holger”) i pusta czerwona portmonetka zamykana na dwie metalowe kulki. Ubrałam się zaraz w tą bluzkę i sweterek dając moją zieloną bluzę sportową dla stającej obok kobiety (od której śmierdziało papierosami), mówiąc „Niech pani ta bluza szczęście przyniesie”. Nie wiem dlaczego tak jej to życzyłam, chyba dlatego że sama czułam że to co ja dostałam na Jasnej Górze przyniesie mi szczęście.

 

Kiedy przyszłam do domu mama zdziwiła się skąd ja mam te inne ubranie.

 

Z początku myślałam, że to może sam Jezus mnie pobłogosławił, ale po usłyszeniu głosu Jezusa : „Nie jestem lepszy od was”, myślę, że to przesłanie jest do czasów, kiedy na ziemi był Melchizedek, albo my wszyscy możemy osiągnąć to samo przebóstwienie co osiągnął Chrystus Jezus i Maria Magdalena (+1 i -1) czyli zapaliło się nowe światło, czyli połączenie „+” z „-„ , a ja stanowię uziemienie czyli 0.

Ale to wyjaśnię/rozwinę innym razem.

 

 

 

 

 

   17.   Czarna Madonna

Po dwóch dniach miałam ochotę iść sama na Jasną Górę. Była słoneczna pogoda, chociaż zimno. Idąc pod górkę przed placem szczytowym przyszła mi do głowy taka myśl, jeśli będzie podniesiona zasłona na cudownym obrazie to będzie znaczyć pomyślność mojej firmy. Miałam tu na myśli produkcje bombek szklanych. Tak więc ucieszyłam się zobaczywszy odsłonięty obraz. Uklękłam i zaczęłam się modlić. Nie było wielu ludzi w kaplicy. Snop słońca był skierowany w moją stronę i nagle słyszę głos tak jakby idący od obrazu: „Jesteś moją ukochaną córeczką, oddaje ci moją koronę”.  Zdumiałam się bardzo na te słowa. Nie mogłam pojąć jak to Matka Boża oddaje mi koronę. Mnie, osobie bez znaczenia, bezrobotnej, takiej przeciętnej kobiecie. A i po co mi korona jest potrzebna, przecież i tak nie zostanę Królową Polski. Poczułam się nie godną na takie wyróżnienie. Przyszły mi też na myśl, że może Matka Boża jest znudzona mną i moimi prośbami o pojednanie rodziców i że może nie jest w stanie mi pomóc.

 

Idąc do domu słyszę głos ale teraz Jezusa (tak mi się znów wydaje), który mówi „Nie jestem lepszy od was”.  I w moim odczuciu odczytałam to jako do mnie i tego człowieka/anioła który mnie pobłogosławił. A może to odnosiło się do Czarnej Madonny i mnie? Coś takiego przyszło mi teraz podczas pisania. A może to odnosiło się do wszystkich ludzi.

 

A później znów słyszę ten sam głos który mówi: „Pojednaj katolików z protestantami”.

A ja na to: „Ale ja nie znam się na teologii i nie wiem jak to ma być”.

A Jezus na to głosem, na moje wyczucie, jakby to miało być coś łatwego, mówi: „Według swojego serca i sumienia”. Czyżby teologia nie miała tutaj żadnego znaczenia?

 

Przyszłam do domu, mama czekała na mnie z barszczem czerwonym z uszkami. Zabrałam się szybko do jedzenie bo wiedziałam że się spóźniłam i że rodzice i syn już zjedli obiad.

A tu mama zaczęła robić mi wyrzuty „Nie takiej córki sobie życzyłam”. Nie rozumiałam o co jej tym razem chodzi. Spytałam się mamy co takiego zrobiłam, mama mówi: ”Bo ty trzymasz z tatą a nie ze mną”.

 

Od dawna ten co nie brał udziału w nagance na tatę był mamy wrogiem.

A ja jej odpowiedziałam „Trzymam z obu wami, bez różnicy. A ponadto jak nie takiej córki sobie życzyłaś, to na Jasnej Górze mam też inna matkę, która mi powiedziała, że jestem jej umiłowaną córeczką”.  (Jakiś podświadomy kompleks matka – córka).

 

Zjadłam szybko opóźniony obiad i poszłam do małego pokoiku, który zrobiłam z zabudowy części korytarza. Byłam bardzo zmęczona. Próbowałam zdrzemnąć się ale sen nie przychodził. Wszystko to co słyszałam od „Czarnej Madonny?” kobiecego głosu i od Jezusa, a później od mojej ziemskiej mamy nie pozwalało mi odprężyć się.

 

 

 

 

 

   18.   Z powrotem do jajka

Leżałam na łóżku w dziwnym stanie tak jakbym była w dwóch rzeczywistościach.

 

Konflikt między moimi rodzicami był moim dominującym tematem myślowym.

A jako że nie wstawałam i nic nie jadłam już dwa dni wzbudzało to niepokój rodziców.

 

Zdjęłam też wszystkie ozdoby złote tj. obrączkę, kolczyki i naszyjnik i wyniosłam to wszystko na korytarz.

 

Czułam duże ciepło w ciele, chciało mi się pić, poprosiłam o wodę, ale rodzice zrobili mi gotowaną wodę z miodem i cytryną i to tak zagęszczone że nie byłam w stanie tego przełknąć, to tak jakby Jezusowi podawano ocet kiedy był na krzyżu.

 

Ustawiłam rodziców pod ścianą pokoju i żądałam pogodzenia się. Ale oni nie rozumieli o co mi chodzi. Kłótnia, wyzwiska i obgadywanie się na wzajem było ich codziennością, tak że uważali to z czasem jako coś normalnego.

 

Czułam że coś ze mną jest źle, że jestem chora w dziwny sposób nie znany mi dotychczas.

Teraz wiem, że to było otwarcie energii Kundalini. Wtedy nie miałam pojęcia że istnieje taki boski proces oczyszczania naszej karmy.

Byłam tak gorąca wewnątrz, ale chyba nie miałam temperatury tak jak to bywa przy przeziębieniach.

 

Usiadłam na łóżku, wyciągnęłam ręce do przodu i powiedziałam: „Jezu, Jezu przyjdź do mnie, a będę uzdrowiona” i nagle poczułam tak jakby jakiś magnes przyciągał moje ręce.

 

Prawdopodobnie w ten sam dzień odwiedził mnie ten bezdomny z Jasnej Góry i to w towarzystwie prawdopodobnie swojego wujka i młodszej siostry, tak jak mi relacjonowali później moi rodzice. Ten bezdomny chciał widzieć się ze mną ale rodzice nie pozwolili mu na to.

Położyłam się znów i weszłam w inną rzeczywistość, tak jakbym była zarodkiem w jajku, coś podobnego do kurzego jaja.

Tak jakbym miała wykluć się z jajka. Przykryta byłam pierzyną aż po uszy i tylko czasami wysuwałam rękę spod niej. Wysuwanie ręce to tak jak by przebijanie jakiejś błony podobne do tego, co kiedyś widziałam w filmie Matrix, takiej błony, która się zasklepiała.

 

I nagle tak jakby w moim umyśle, pokazywane było moje życie w dużym tempie, ale w czasie zwrotnym. Tak jakby z taśmy magnetowidu umysłu.

Tylko na chwilę zatrzymywało się w tych punktach gdzie popełniłam grzech - taki rodzaj rachunku sumienia.

Tak sobie teraz myślę, że może coś podobnego wszyscy przeżyjemy przy końcu świata.

 

Zdziwiło mnie to, że mimo częstego przystępowanie do sakramentu pokuty nie byłam czysta duchowo. A może zaczął się proces oczyszczania karmy mojego drzewa genealogicznego. Zdziwiło mnie szczególnie to, że nie byłam świadoma tego grzechu - nie akceptowanego sposobu zadowalania seksualnego mojego męża, to jest uprawiania seksu po francusku, branie męskiego członka do buzi - nie podobało się Jezusowi, który powiedział „A potem bierzesz Komunię tymi samymi ustami”.  Nikt mi nigdy tego nie mówił o takich sprawach, ani rodzice, ani kapłani – a przecież kochaliśmy się z mężem i nie zdradzałam go z innym mężczyzną.

Po zakończeniu tego przeglądu grzechów mojego życia poczułam się lepiej.

 

Teraz byłam zła na siebie za to, że nie podchodziłam do życia bardziej poważnie.

Jak mogłam zawrzeć związek małżeński i obiecywać przed ołtarzem mojemu pierwszemu mężowi, że go nie opuszczę aż do śmierci, skoro miałam sygnały o jego skłonności do alkoholu.

Małżeństwo to poważna sprawa, a gdybym tak miała dziecko z alkoholikiem?

Jak nie zdawałam sobie sprawy, jakie to mogło mieć dalsze konsekwencje?

A przecież nie byłam już taka młoda i głupia.  Jak bardzo byłam mimo wszystko chroniona przez Boga i teraz dziękowałam Mu, że mnie ustrzegł przed ciążą.

 

Myślałam teraz o moim obecnym mężu, o moim szczęściu poznania kawalera w tak późnym wieku i o szczęśliwym macierzyństwie, po mimo samotnego wychowywania syna, mąż był większości dnia w pracy, a moja rodzina daleko, dziecko rozwijało się dobrze (według mnie) i ja czułam się zadowolona ze swojego „Solen fra Polen” (to znaczy po polsku „Słońca z Polski” – tak nazywałam często mojego syna).

 

Leżąc tak dalej w łóżku i rozmyślając, słyszałam głos starszego mężczyzny, który zadał mi pytania:

Kochasz Boga?” – „Tak” odpowiadam.

Jak bardzo?”-  Bardzo” odpowiadam.

To daj MU swojego syna!” – „Nie” odpowiadam, „Bo jego też kocham”.

To daj MU siebie!”- „Nie” odpowiadam, „Bo jakby żył syn bez matki

To daj Mu swojego męża, możesz znaleźć innego!”- „Nie” odpowiadam „Jakie życie będzie miał syn bez ojca”.

A może oddasz kogoś z rodziców, i tak się tylko kłócą?” – „Nie” odpowiadam „Dziecko powinno mieć też dziadków”.

A to kogo z rodziny oddasz?” – „Nikogo!” odpowiadam. 

I na tym skończyła się rozmowa.

Z tonu tego głosu wyczuwałam niezadowolenie z mojego Nie" każdego razu.

Nie wiem kto to był – czy śmierć, czy diabeł czy jakiś strażnik progu innej rzeczywistości.

A później widziałam jak mój obecny mąż/jego duch przechodził przez ścianę z pokoju stołowego do pokoiku w którym leżałam.

Zdziwiło mnie to jak duch/dusza mojego męża może przeniknąć przez ścianę, która nie jest żadną przeszkodą dla niej.

 

Jako fizyk zastanawiałam się jak materialnie może nastąpić taka teleportacja.

Z czego może być zrobiona nasza dusza dla której nie ma materialnej przeszkody.

A może to były tylko moje myśli i wyobrażenia/halucynacje.

A może to były myśli mojego męża, który był bardzo zaniepokojony moim stanem, po telefonicznej rozmowie z moimi rodzicami.

 

Moi rodzice, zaniepokojeni, zdecydowali się na wezwanie lekarza.

Przyszła do mnie lekarka, która po obejrzeniu mojego stanu postanowiła odwieść mnie do szpitala psychiatrycznego.

A późnej mój brat sprowadził mnie po schodach do karetki pogotowia.

 

 

 

 

 

 

 

19.   Tajemnica zmartwychwstania

 

Jadąc z mamą w karetce pogotowia byłam przypięta pasami do noszy.

 

Moja mama podobna była wtedy do wystraszonej kury.

 

Jeden z pracowników pogotowia /sanitariusz przypominał mi mojego pierwszego męża alkoholika i nie omieszkałam opluć go.

A po wejściu do budynku szpitala spotykam innych ciekawskich pacjentów, jeden z nich podobny z nosa jest do mojej bratowej, mówię mu że go kocham.

 

Zdarto ze mnie ubranie w którym przyjechałam i ubrano w szpitalne.

Położono mnie na łóżku i przywiązano mi ręce i nogi pasami.

 

Czułam się tak jakby mnie ukrzyżowano, tylko że poziomej pozycji.

I nagle słyszę głos męski, który mówi mi:  A teraz będzie ci  przekazana tajemnica zmartwychwstania” i z obu stron mnie puf, puf tak jakby wyładowanie świetlne i znalazłam się w świetle dającym mi radość.

 

Teraz po wielu latach nadrabiania wiedzy mogę wyjaśnić co to było – to puf, puf.

To były dwa Ka tj. ludzkie dwie ciała astralne / emocjonalne (ciała uczuć) nazywane też Eteryczną Dwójnią lub Duchowym Bliźniakiem, które połączyły się.

Ciało Ka kiedy jest naładowane wystarczającą energią i witalnością wygląda jak ciało fizyczne. Ale w odróżnieniu od ciała fizycznego, ciało Ka nie jest zbudowane z ciała, ale z samej energii i światła.

Chrystusa Jezusa i Marii Magdaleny – to ich wzajemna miłość/uczucie ujawniło się w świetle i ciepłe – czego mamy dowód Całun Turyński nad którym głowią się naukowcy.

Wybuch takiej energii uwolnionej niczym przy bombie atomowej, ale kontrolowanej w obrębie ciała. Nie dano mi widzieć jak Jezus być może lewitował jak jego ciało fizyczne rozpuściło się na swoje elementy składowe, ale pokazano mi błysk światła, a właściwie jak docierały do Jezusa dwa błyski.

Ten ogromny wzrost potencjału magnetycznego od Mari Magdaleny i potencjału eklektycznego swojego ciała spowodował jakby utworzenie cewki indukcyjnej.

Chrystus Jezus i Maria Magdalena utworzyli jakby taki torus – to są teraz moje teoretyczne dociekania.

Coś podobnego widziałam później na jednym YouTube.

 

Ka to jakby sobowtór astralny, jest ono nie widoczne w fizycznym spostrzeganiu, ale to jest ciało którego człowiek żyjący jest świadomy, występuje  w nocy podczas snu, gdy opuszcza ciało  własnej istoty fizycznej.

Tak samo zmarły znajduje się i Ka/Ba ciele astralnym.

Egipcjanie mówili, że człowiek po swojej fizycznej śmierci mógł opuścić grób/mumię  w swoim Ka i swobodnie poruszać się. Wyrażenie przejść do Ka tzn. umierać.

Posągi zmarłych były nazywane Ba/Ka - statuetkami i służyły jako punkty kontaktowe.

Tutaj rozumiemy czczenie figurek: Matki Bożej, papieża czy inny ważnych osobistości politycznych.

Aby lepiej to zrozumieć muszę wspomnieć o innym ciele mentalnym, ciałem przyczynowym duszy – Ba – reprezentuje konkretne zdolności umysłu, abstrakcyjne myślenie.

Najgłębsza duchowa siła nazywa się wyższą świadomością - AKH  - tj. „być światłem” lub „duchem” co było celem każdego Egipcjanina.

A kiedy Jezus ukazał się Marii Magdalenie po swoim zmartwychwstaniu, był w swoim Ka, ale ono nie było jeszcze ustabilizowane, bo on jeszcze nie poszedł do Ojca – w znaczeniu – do Wielkiego Ducha jego własnej duszy. Więc zanim on mógł to zrobić, musiał przejść przez portal śmierci i podróżować poprzez krainę cienia własnej istoty.

 

Egipcjanie znali to dobrze – opisywali w „Księdze Umarłych”.

Jezus zrobił to z powodów:

-robienie czegoś takiego przynosi wielką siłę do jej Ka

- otworzyć przejście przez samą śmierć, aby inni mogli naśladować i przechodzić przez ciemny świat łatwiej, idąc po śladach jego światła.

 

A dlaczego ja, której udało się naśladować drogę Jezusa, pisze to narażając się na szykany ze strony mojej najbliższej rodziny, na uwięzienia w psychiatrycznym szpitalu a może nawet na zabicie mnie przez fanatycznych księży, tak jak ostrzegał mnie w wizji sam Jezus? Miałam wizję księdza katolickiego wchodzącego po schodkach z lewej strony ołtarza tak więc widziałam go z boku. Był podobny do ks. P. z Grzechyni, albo do ks. B. z katedry św. Jana Chrzciciela w Warszawie – był przygruby i miał ciemne włosy. A później tak jakby krew za ołtarzem i ostrzeżenie „Uważaj!

 

Ja chcę uchronić niewinnych ludzi od takiego złego traktowania ich na jakie byłam poddawana, czyli chciałabym ulżyć im w cierpieniu.

 

Po drugie ja nie byłam świadoma od początku tego co się ze mną dzieje.

Dopiero po przypadkowym natrafieniu na pojęcie procesu Kundalini, zaczęła wiedza/świadomość tego to co się dzieje ze mną docierać do mnie.

Ale tu napotykałam barierę, przecież ja nie siedzę i nie medytuję o czymś abstrakcyjnym. Ja nie uprawiam seksu w celu podnoszenia moich wibracji,  ja tylko modlę się rano i wieczór no i oczywiście uczestniczę w niedzielnej mszy św. i przyjmuję Ciało i Krew Chrystusa Jezusa.

W czasie przyjmowania tego Sakramentu często robiłam wizualizację jakoby w czasie przyjęcia Eucharystii mój czubek głowy był połączony jakąś niewidzialną nanorurką, kanałem do stanu niebiańskiego. I tak w ten sposób jakby przebijała się korona czakry do innego stanu – stanu niebiańskiego.

Zaczęłam też chodzić prościej trzymając głowę więcej podniesioną do góry, tak jakbym nosiła koronę czakry Marii Magdaleny,  którą wybrałam zamiast tej ze złota jaka była ofiarowana mi na Jasnej Górze. Nie interesowała mnie władza na Ziemi ale wstąpienie do Nieba i życie wieczne.

 

Ale wracając do tego co się dalej działo w szpitalu - zdumiałam się bardzo skąd to światło wzięło się, jak to Jezus wydostał się z grobu. Czy Jezus był też w takim stanie szaleństwa jak ja. Czułam niesamowitą moc, siłę, tak  że bez problemu wydostałam się z rzemieni którymi byłam przywiązana. Usiadłam na łóżku, machałam sobie swobodnie nogami i śmiałam się.

 

Obserwował mnie taki młody pielęgniarz, w wieku syna mojego brata. Był ubrany w białą bluzkę z krótkim rękawem i jakimś obrazem ptaka na plecach.

Podszedł do mnie i ponownie przywiązał mnie do łóżka spinając mnie mocniej.

Próbowałam powtórzyć wydostanie się z rzemieni, próbowałam oczami wywołać podobny efekt świetlny jako że zaświecono dwie lampy na korytarzu (drzwi do pokoju były oszklone). Z łzami w oczach udawało mi się tylko wywoływać pojedyncze sumienie światła, które były tylko przedłużeniem światła lamp korytarzowych.

Wiedziałam, że jestem za słaba aby wywołać taki efekt jaki był przy zmartwychwstaniu Jezusa, mimo wszystko udało mi się wyślizgnąć jedną rękę z pętli rzemienia, chyba ten pot był tu pomocny i to że rzemień był za luźno spięty.

Po uwolnieniu jednej ręki odpięłam sobie drugą rękę, później usiadłam na łóżku i próbowałam odpiąć sobie rzemienie na nogach. Kiedy nagle podszedł do mnie ten pielęgniarz i uderzył mnie tak  silnie w twarz aż padłam z powrotem na łóżko, spiął moje ręce tym razem mocno tak, że poczułam że ręce mi drętwieją i straciłam po pewnym czasie świadomość.

 

Co później robili ze mną to nie wiem ale tylko pamiętam sny jakie miałam.

 

Po wielu latach oglądałam kiedyś w telewizji duńskiej niemiecki film dokumentalny z 2005 roku Sekrety Biblii – Całun Turyński; „Biblens gåderLigklædet i Torino”.

Fanti z Padua - prof. Uniwersytetu Giulin próbował wyjaśnić w jaki sposób mógł powstać taki obraz na lnianym płótnie.

Do swojego doświadczenia używał (powszechnie dostępnej do kupna) szklanej kuli elektrycznej/plazmowej wypełnionej odpowiednią mieszanką gazów, wewnątrz  której wiły się wstęgi wyładowań elektrycznych pierścieni. Po przystawieniu do tej kuli ręki, która ma potencjał zerowy, umożliwia to odczucie przepływu prądu.

Jako prof. i termografii, Fanti jest zaznajomiony z działaniem prądów i naturalnego procesu, który mógł dać zewnętrzny efektu na nałożoną tkaninę na tą szklaną kulę.

Dopiero przy bardzo dużym napięciu i po kilku dniach zaobserwował podobny efekt jak na płótnie z Torino.

Znamy też obecnie metody przywracanie rytmu serca poprzez przykładanie elektrod i przesłania wysokiego napięcia.

 

Czyżby Jezus był reanimowany?

 

Czyżby św. Paweł doznał widzenia tego światła, a ja doznania dwóch świateł, a właściwie ich wyładowania.

 

Moja świetlana wizja jest diametralnie różna od prądowego doznania inicjacji na kłodzie drzewa.

Całun Turyński powstał w momencie Zmartwychwstania Jezusa i jest naturalnym dowodem działania Trójcy Św. (słońce – ojciec, promienie słoneczne – syn, ciepło – duch św.).

Całun Turyński jest namacalnym dowodem na Zmartwychwstanie Jezusa, dla tych co nie wierzą!

Podobnie jest również dowodem istnienia Elektrycznego Kosmosu i naszej bożej iskry która jest w nas, o czym często mówi Ilona Różalska z Chlewisk.

 

 

 

 

 

 

 

   20.   Sen - o Oświęcimiu

 

Byłam w obozie koncentracyjnym, gdzie przeprowadzano doświadczenia na ludziach.

Próbowano w jaki sposób robić ludzi młodszymi, zapładniano kobiety na różne sposoby aby powstało łożysko, a później próbowano z niego robić maseczki dla kobiet, które chciały być młodsze.

Pobierano też krew od więźniów, też do badań, i tutaj udział brała mamy siostra, która tłumaczyła się mi, że musi to robić aby nie wymordowano całej rodziny. Później pojawiła się pielęgniarka, która podobna była do mojej chrześnicy, córka mojego brata. Zdawałam sobie sprawę, że to tylko sen ale zdumiał mnie fakt uczestnictwa, podobieństwa postaci do osób w rodzinie.

 

Prawdopodobnie jest to normalne odczucie towarzyszące ludziom w chorobie psychicznej, tak mówią psychiatrzy.

 

Kiedy obudziłam się byłam podłączona do kroplówki i miałam założony krater/taki balonik w cewce moczowej. Tak więc mój sen i to co robiono ze mną miało jakieś powiązanie.

Pielęgniarka zauważywszy, że się obudziłam odłączyła mnie od kroplówki, ja usiadłam i po jakieś chwili wstałam bo chciało mi się sikać. Pielęgniarka poprosiła abym podeszłam do umywalki i żebym nie wyciągała krateru ale najpierw go opróżniła  i odkręciła taki plastikowy kurek. Mocz wylewał się wolno rurką od umywalki. Poczułam ulgę w brzuchu,  ale  w głowie czułam się tak jakbym byłam pod wodą.

Wszystko słyszałam tak jak pod wodą, byłam taka przygłuchła.

Prawdopodobnie spałam ponad 24 godziny.

Byłam bardzo głodna i z dużym apetytem zjadłam podany ciepły posiłek.

 

Był to środek miesiąca lutego. W pokoju byłam razem ze starszą panią podobną do Żydówki mającej kilka złotych zębów. Okna w pokoju były nieuszczelnione, kaloryfer aby co ciepły, nadający się tylko do suszenia prania, kiedy to współlokatorka  robiła sobie często przepierki. Nie miałyśmy ani podomek ani papci.

 

Prosiłam mamę, która przyszła z wizytą  aby zaopatrzyła mnie w potrzebne mi rzeczy.

Musiałyśmy mieć również swoje prywatne sztućce. Niestety nie wszystkie rzeczy, które moja mama przekazała dotarły do mnie.

W każdym razie miałam ciepłe papcie, z którymi dzieliłam się z moją lokatorką.

Z koca który miałam na łóżku zdobiłam sobie podomkę, rozerwałam go na dwie części 1/3 i 2/3 a później w tej większej części przecięłam otwór wzdłuż, a w tej części mniejszej w otwór w poprzek, tak więc mogłam włożyć głowę w taki krzyżyk w obie części koca – dawało mi to ciepło po plecach i po ramionach – czułam się jak zakonnik w habicie.

Słyszałam kiedyś w jakiejś audycji w telewizji Trwam, jak jedna z zakonnic wypowiadała się na temat powołania do zakonu – jeśli kiedyś będziesz miała pragnienie służenia Bogu to to cię nigdy nie opuści - wcześniej czy później zapragniesz tego z powrotem. Kiedyś miałam takie pragnienie w wieku 13 lat, to teraz ono znów się odrodziło świadomie czy nie, po 33 latach.

 

Moja mama musiała później oddać nowy koc do szpitala, gdzie się skarżyli, że niszczę im rzeczy, a tę podomkę co mama przywiozła, ktoś z personelu zatrzymał sobie, tak jak i napoje które mama przywoziła nie docierały do mnie. Pozostawała mi herbata, czarna, śmierdząca, która nie gasiła mojego pragnienia.

 

Po jakimś czasie mój mąż zorganizował SOS - pomoc, i zostałam przewieziona do Danii.

W szpitalu w Danii zażyczyłam sobie aby odwiedził mnie katolicki ksiądz M. Chciałam porozmawiać z nim o moich przeżyciach duchowych, jednak on nie miał jakby czasu.  Z drugiej strony czułam, że jakby się bał/żenował swoją rolą w szpitalu. Pamiętam, że dał mi ostatnie namaszczenie chorych jakimś olejem ostatnio poświęconym – „Wypróbujemy ten nowy olej” - powiedział. Namaścił mi czoło i ręce. Robił to tak jakby ukradkiem aby go nikt z personelu nie zauważył. Nie rozumiałam dlaczego ostatnie namaszczenie, przecież nie byłam w tym czasie na łożu śmierci.

O tym księdzu katolickim dowiedziałam się wiele lat później że odłączył się od kościoła KRK i założył coś w rodzaju Centrum Biblijnego. Było o nim głośnie w mediach – ale o tym być może opisze więcej w następnych odcinkach o moim duchowym rozwoju.

 

Po krótkim pobycie w duńskim szpitalu, wypisano mnie do domu.

 

Po pewnym czasie miałam takie dziwne odczucie jakby były wymieniane wszystkie części w moim ciele. Czułam takie omdlenia, taki lęk, że aż prosiłam mojego męża aby trzymał mnie za rękę. Myślałam że chyba umieram, było to gorszy ból niż podczas 24 godzinnego rodzenia syna. Myślałam że to koniec mojego ziemskiego życia. Teraz podziwiam mojego męża za to że mnie wtedy wspierał i nie zostawił samą. Chyba sama nie byłabym w stanie pokonać takiej transformacji.

Po tym przemeblowaniu mojego wnętrza miałam takie odczucie że jestem Ziemią.

Tak jak czasami bolało mnie moje ciało, to i Ziemię też bolało. Nie pojmowałam mojego takiego związku z Ziemią, przecież ja jestem z ciała, a duża Ziemia z innych stałych materii, ciekłych elementów, nie podobnych w moim rozumieniu rzeczy do ludzkiego ciała. Szczególnie regiony brzucha takie miało powiązanie z Ziemią. Myślę że trzeba odczuć coś podobnego aby trochę wczuć się w moje odczucia jedności z jakim ciałem większym w kosmosie.

 

Przeżyłam to, dochodziłam do siebie – stąd wniosek – nigdy się nie poddawać, nie tracić nadziei, choćby byłoby się na łożu śmierci.

 

Teraz możemy poczytać wielu relacji ludzi, którzy wyszli z ciała i byli nawet w Niebie i powróciło na Ziemię. Ja mam nagranie takiego przeżycia jednego z członków w mojej rodzinie. Na razie nie ujawniam tego, ponieważ proces takiego duchowego przekształcania nie jest zakończony, po drugie jeśli tu miałabym to przytoczyć to powinno być zrobione w całości, ale tu nie chcę ujawniać pewnych detali a i może narażać kogoś na to samo co siebie samą.

Niedługo z Urzędu Pracy skierowano mnie na tak zwane uczestnictwo w zajęciach, badaniu zdolności do podjęcia pracy.

 

 

 

 

 

 

 

   21.   Praca nisko płatna

 

Aby zachować chorobowe byłam zmuszona codziennie uczestniczyć w zajęciach, nawet to było dobre bo spotykałam się z innymi osobami w podobnej sytuacji co i ja.

Przygotowywaliśmy wspólne posiłki, sprzątaliśmy po sobie, śpiewaliśmy razem, wychodziliśmy na spacery.

Niestety po jakim czasie przeniesiono mnie do warsztatów gdzie musiałam robić montaże słuchawek oraz uczestniczyć w obowiązkowych zacięciach z psychiatrą.

Nie podobało mi się to – że ja z wyższym wykształceniem i tutaj mam pracować jako niewykwalifikowana, spędzać czas na zajęciach nie dających mi jakiejkolwiek satysfakcji.

Chciano mi dać rentę, ale nie zgodziłam się na to. Zaczęłam myśleć jak się z tego wyrwać. Powiedziałam, że chcę iść do pracy. Prosiłam o pomoc w napisaniu kilku podań. Tak więc mogłam teraz uczestniczyć w zajęciach komputerowych i relaksacyjnych – pisałam podania o pracę i zaczęłam interesować się rozwojem duchowym.

 

Nie trwało to długo i ku mojemu zaskoczeniu zostałam wezwana na rozmowę o pracę w dużym Ośrodku Badawczym. Spotkanie z przyszłym moim przełożonym było ponad moje oczekiwania, odebrał mój płaszcz i powiesił na wieszaku – od pierwszej minuty wiedziałam, że mam szanse na przyjęcie mnie w jego oddziale. Powiedział, że zwrócił jego uwagę papier z obrazkiem kobiety wspinającej się na górę (na takim papierze z takim tłem napisałam), prosił mnie o wytłumaczenie dlaczego zrobiłam takie nietypowe podanie. Spytał też mnie czy akceptuję podjęcie pracy na niskim stanowisku w laboratorium i na najniższej płacy. Oczywiście zgodziłam się na wszystko – była to moja jedyna szansa, aby się usamodzielnić.

Tak więc pokochałam tego człowieka od razu i byłam w stanie robić wszystko o co poprosi.

 

Zakres moich obowiązków wzrastał, nawet dostałam po jakimś czasie lepsze stanowisko chociaż nadal byłam w dołku płacowym, mimo że robiłam pracę  ludzi z akademickim wykształceniem.

 

I jakie zrządzenie losu na drugi dzień po moim pierwszym awansie umiera mój dobroczyńca na atak serca - mój ukochany przełożony.

On kiedyś widząc na moim biurku zdjęcie mojej babci,  spytał się, dlaczego nie mam jego zdjęcia. Kiedyś pokazywał mi okładkę z jakiegoś naukowego magazynu, gdzie on był i Polka Maria Skłodowska - Curie. Tak więc przyszło mi na myśl aby go zaskoczyć i zeskanowałam to jego zdjęcie i umieściłam go jako tło na ekranie mojego komputera w pracy. Jak bardzo był zadowolony z tego jak mu to pokazałam. Widocznie spełnił swoją rolę w życiu i Bóg mi go zabrał. Miałam kiedyś takie widzenie o nim, jakby jego ręka była nad tą górą na papierze podaniowym  na którą wspinałam się.

 

Teraz, mimo że harowałam, robiąc kilka rzeczy naraz (testy, montaże) ale brak uznania pieniężnego. Ciągle próby uzyskania wyższego, lepiej płatnego stanowiska nie dawały rezultatu, a pracy coraz więcej przybywało, bo wszyscy wiedzieli że i tak nie odmówię.

 

Aż w końcu przez przypadek przechwyciłam listę płac i zobaczyłam jak dużo więcej zarabia mój współpracownik, który miał tylko średnie wykształcenie i to ja go wprowadzałam w tajniki pracy montażowej. Moje nerwy zaczynały puszczać, zaczęłam chorować coraz częściej.

A kiedy z mężem zaczęliśmy budować sobie nowy dom, pieniądze były nam coraz bardziej potrzebne.

Po wybudowaniu i wprowadzeniu się do jeszcze surowego domu, była ulga jak i apatia. Nie uregulowane życie społeczne, moje i męża zmęczenie, postawiło mnie w jakieś pustce.

 

Miałam taki sen – tak jakbym była w jakim klasztorze ale tak jakby wybudowanym pod ziemią. Słyszałam śpiewy chóru męskiego, takie piękne pieśni religijne ale w innym języku. Nie rozumiałam je ale same melodie i nastój był taki podnośny i nagle tak jakbym słyszała „Jesteś córką Izraela” i tak jakby to odnosiło się do mnie. Nie rozumiałam znaczenia tego snu, bo i czasem mi się śniły, takie głupoty, bez jakiegokolwiek logiki, ale ten sen nie mogłam zapomnieć, dlatego go tu wspominam.

W tym okresie też, robiąc coś w pomieszczeniu biurowym w nowo wbudowanym domu, słyszałam  głos taki cichy, słaby jakby starszej kobiety, która próbowała ostatnimi siłami przebić się przez dzielącą nas przestrzeń/odległość i wypowiadała tylko błagalne słowo: KAM.  Nie rozumiałam co jej chodzi z tym grzebieniem, bo to słowo takie ma znaczenie po duńsku.

 

Kiedy postanowiłam odnaleźć  na internecie to słowo i natrafiłam na nazwisko Kamm. Okazało się że to taki natchniony prorok zamieszkujący w Australii  ale pochodzenia niemieckiego. Ciekawe miał zadanie, zjednoczenia wszystkich wizjonerów, a nawet chciał zostać papieżem po śmierci Jana Pawła II. Pomógł również panu  Domańskiemu w Oławie w budowie kościoła, pod wezwaniem Królowej Pokoju. Nawet chciałam nawiązać kontakt z tym „Małym Kamykiem” jako że byłam kiedyś z moją mamą na ogródkach działkowych, wtedy kiedy pan Domański miał te swoje wizje. Jednak okazało się, że zamknięto Kamm - Małego Kamyka do więzienia za kontakty z nieletnią dziewczyną, przeznaczoną w jego przekonaniu na żonę. Dziwiło mnie takie podejście australijskich władz do sprawy, bo przecież w objawieniach Emmerich, uznanych przez KRK, Maria mama Jezusa była w takim samym wieku kiedy urodziła swojego Zbawiciela.

 

Później jednak będąc wierna moim głosom o roli trójki w moich wizjach, zaczęłam szukać i skupiać się na KAM na tylko na tych 3 literach i co trafiłam, że to jest imię syna Noego. Pisownia była różna przez K, przez C i przez nawet H i CH. A kiedy czytałam jego historię przyciągnęła moją uwagę niezrozumiała historia przekleństwa rzuconego na jego syna Kanaana.

 

Jakie to miało związek z moimi przyszłymi dociekaniami, opisze później.

 

Dlaczego ta kobieta próbowała zwrócić moją uwagę na niesłusznie w moim mniemaniu przekleństwo rzucone przez dziadka na swojego wnuka? 

A może jednak słuszne jak później poznałam jej przyczynę ale ukrytą w Biblii.

 

 

 

   22.   Ucieczka do Polski

 

Odczuwanie stresu było bardzo dokuczliwe.

Chciałam coś zrobić, zmienić swoją sytuację.

Jedynym wyjściem wydawało mi się w tym czasie był powrót do Polski.

 

Pojechałam na lotnisko i wykupiłam pierwszy lot jaki był, a był to lot do Gdyni.

Miałam ze sobą wydrukowane obrazki Czarnej Madonny Częstochowskiej.

Na lotnisku w Danii rozdawałam je, a po przylocie do Gdyni aby poznać mentalność Polaków i ich przywiązanie do Czarnej Madonny, pozwalałam im wybrać miedzy 50, 20 ,10 zł a obrazkiem. Wszyscy wybierali pieniądze a nie obrazek – tak więc dużo mówiło mi to o mentalności i materialnym nastawieniu Polaków. Obrazków mieli pod dostatkiem i to za darmo w różnych miejscach ale pieniędzy nie.

Ci co wybierali 50 zł czyli ten najwyższy nominat banknotu nie dostali nic, a ci co wybrali 10 albo 20 zł banknot dostawali go.

 

Wzięłam ze sobą laskę góralską, którą kiedyś kupiliśmy dla syna w Zakopanem i ja sama ubrana byłam jak na pielgrzymkę.

Nie miałam ze sobą dużo ubiorów, miałam przecież dotrzeć na Jasna Górę, nawet umówiłam się tam z moją mamą. Niestety nie pojawiłam się w umówionym miejscu bo na lotnisku zatrzymano mnie, wzbudzałam uwagę z tym rozdawaniem obrazków i pieniędzy. Podszedł do mnie ktoś ze służby porządkowej i powiedział mi, że robię zamieszanie, a ja mu powiedziałam że niech się nie zbliża do mnie na odległość laski i zatoczyłam okrąg wokół siebie. To mu się nie spodobało i zawołał pomoc, wzięto mnie pod rękę i wyprowadzono z poczekalni.

Miałam problemy ze wzrokiem jako, że po pobycie w ubikacji i obmyciu rąk i twarzy zostawiłam moje okulary na umywalce i ktoś mi je zaraz ukradł.

Mało co wiedziałam gdzie mnie prowadzą ale całą drogę opowiadałam im o wyzysku Polaków w Danii. Oni mi potakiwali tak jakby mieli zrozumienie tego o czym mówiłam, ale po znalezieniu się w karetce pogotowia wiedziałam co mnie czeka.

Po przywiezieniu mnie do szpitala nie chciałam otworzyć oczy bo to mogłoby spowodować utratę wzroku. Tak jakby bym chciała udawać że jestem ślepcem.

Ale kiedy rozbierano mnie, ważono, poszturchiwano, popychano mnie zerkałam trochę aby poznać twarze niektórych bardzo nieuprzejmych pracowników szpitala.

 

Znalazłam się w sali sześcioosobowej. Smród, brud  i ubóstwo, bo tam prawie wszyscy mieli biegunkę, jakiś wirus panował wtedy i wszyscy byli zarażeni. I ja po jakimś krótkim czasie też się dostałam pod jego działanie. Moim jedynym pożywieniem był tylko suchy chleb i mało słodzona herbata, wszystko inne zostawało niezwłocznie wydalane.

Ordynatorem szpitala był młody blondynek ok. 30 lat i widać że nie był specjalistą, bo mu brakowało doświadczenia. Inni psychiatrzy robili co się im podobało a on po prostu nie zajmował swojego stanowiska w sprawach i nie mieszał się do nich. Taki psychiatra Tomasz wypytywał mnie o różne rzeczy, a później zażądał dobrowolnego przyjmowania lekarstw. Jak ja nie wyraziłam zgody to mi powiedział : Ja tu mam nie ograniczoną władzę nad tobą i mogę zrobić z tobą to co zechcę.

Mimo tej groźby nie chciałam dobrowolnie wziąć tabletek, to przysłał pielęgniarkę która zrobiła mi zastrzyk taki silny że sparaliżowało mi prawą stronę twarzy, tak że nie byłam w stanie normalnie pić i przełykać. Z jednej strony biegunka a z drugiej strony paraliż twarzy, myślałam że mnie to wszystko wykończy. Było to coś strasznego, w szczególnie w sytuacji rozwolnienia; niemożliwość uzupełniania płynów. 

Ostatnimi siłami zażądałam rozmowy z ordynatorem, ale on nie zajął stanowiska w mojej sprawie – powiedział mi tylko, że to mi przejdzie. Nie wiem jak to się stało, że jakaś pani psychiatra zainteresowała się mną jak się dowiedziała że jestem z Danii. Później okazało się że kiedyś była na jakimś kursie w Danii i uważała że tam pacjenci mają dużo lepsze warunki. To ona zaproponowała mi lekarstwo na zredukowanie tego paraliżu – wzbudzała zaufanie we mnie w takim stopniu, że przyjęłam lekarstwo bez oporów z mojej strony.  Zaraz po kilku godzinach czułam jak mi pomaga i paraliż prawej strony głowy odpuszcza.

 

Na sali weszłam w przyjaźń szczególnie z jedną pacjentką, która lubiła pisać wiersze. Generalnie pomagałyśmy sobie na wzajem, pocieszałyśmy się wzajemnie i jakoś można było wytrzymać. Ale był nadal z problem ze spaniem z powodu takiej młodej dziewczyny, inwalidki – była bez jednej nogi, bez wózka inwalidzkiego a nie mogła poruszać się samodzielnie. Personel był oburzony na nią kiedy raz po raz robiła w majtki i nie wzywała ich w odpowiednim czasie. Ta młoda pacjentka często krzyczała i wzywała Jezusa. Myślałam że może jest opętana i kiedyś jak tak wołała: Jezu, Jezu podeszłam do niej z moim krzyżykiem – ona wzięła go i przytuliła do siebie. Później często podchodziłam do niej broniąc jej przed atakami personelu  mówiąc im, że to oni spóźniają się z pomocą. Sytuacja poprawiła się kiedy zaczęła odwiedzać ją jakaś dystyngowana starsza pani, może to była jej babcia.

Ja przedstawiłam się tej współlokatorce w pokoju jako siostra.  Nie precyzowałam jaką siostrą, ale na myśli miałam sposób w jaki nazwaliśmy się na spotkaniach z takim jednym mężczyzna z Gdańska, który często przyjeżdżał do Kopenhagi, zajmował się sprawami religijnymi, wydawaniem książek, DVD, szczególnie zainteresowanie z jego strony  było stygmatyczką  Katarzyną Szymon, a on też kiedyś pomagał panu Domańskiemu w budowie kościoła w Oławie.

 

Ja też miałam specjale zainteresowanie tą stygmatyczką. Byłam ze znajomymi w domu w którym ona przebywał przed śmiercią u takiej pani Marty. Katarzynka tak jak ją nazywano miała niezliczone ilości obrazów w swoim pokoju. Wiele figurek na komodzie, wglądało to jak by wchodziło się do jakiejś kaplicy. Nawet kiedyś próbowałam jako fizyk zrozumieć jak to jest możliwe dostać takie stygmaty w środku ręki. I tak robiąc takie rozważania poczułam jak taki wir, jakby trąba powietrzna naciska na centrum mojej dłoni. Przeraziłam się i zaczęłam mówić głośno „Nie, nie, nie chcę stygmatów”, bałam się że się pojawią. Nie chciałam tak się męczyć jak Katarzynka.

 

Ale wracam do tego mojego pobytu w szpitalu.

Prawie co drugi dzień przychodził z komunią św., taki starszy dobrze zadbany ksiądz, którą rozdawał na korytarzu i zawsze spieszył się tak aby nie rozmawiać z ludźmi, którzy próbowali nawiązać kontakt z nim. Tak więc sami zwierzaliśmy się sobie na wzajem i wspieraliśmy się.

Ciekawe były rozmowy z jednym pacjentem, który twierdził, że jest tu zamknięty za swoje polityczne poglądy i porównywał to do podobnych praktyk w Rosji, gdzie się pozbywa tak niewygodnych politycznych przeciwników.

 

Po jakimś czasie przyjechała po mnie pielęgniarka z Danii. Była bardzo przesadnie ostrożna – musiałyśmy wejść osobnym wejściem do samolotu, przebywać  w osobnych pomieszczeniach na lotnisku, a w ogóle była odpychająca. Traktowana byłam jak jakiś przestępca, człowiek bardzo niebezpieczny dla otoczenia. Oczywiście zawiozła mnie do szpitala w Danii, z którego wkrótce powróciłam do domu.

 

 

 

 

 

 

   23.   Nie wtrącaj się

 

Tak więc byłam zdana na dalszy pobyt w Danii. Nie czułam się tutaj dobrze. Brakowało mi  teraz oparcia u mojego męża, który według mnie za bardzo był zainteresowany młodszą od mnie o 16 lat Polką, która też jak i ja była mężatką z Duńczykiem. Denerwowało mnie jej kokietowanie mojego męża i tak sobie pomyślałam sobie, że jakbym jej pomogła w uzdrowieniu jej męża to może przestałaby  interesować się moim mężem. Jej mąż chorował na cukrzycę, miał problemy z oczami, palcami u nóg, a i w ostatnim czasie miał lęki w takim dużym stopniu, że musieli wyprowadzić się z niedawno kupionego domu.

Straszyło go tam coś. Z powodu choroby stracił pracę i mimo pomocy ze strony jego matki nie byli w stanie mieszkach tam dalej. Wyprowadzili się do mieszkania komunalnego w Kopenhadze.

Ja umówiłam się z tą Polką że w następną niedzielę o godz. 900 wszyscy będziemy modlili się w intencji jej męża i prosić Boga o pomoc.

Tak więc razem z moim synem stanęliśmy przed obrazem Czarnej Madonny Słomkowej (ludowa kopia tej ikony Częstochowskiej) i zaczęliśmy się modlić. I nagle tak jakby ktoś pociągnął dywan pod moimi stopami, ale ja stałam bezpośrednio na podłodze, nie mieliśmy dywanów z powodu alergii mojego męża. Słyszałam też głos tak jakby mojej babci tj. mamy mojej mamy „Nie wtrącaj się!”.

Babcia miała taki zwyczaj mówienia ludziom, aby nie wtrącali się w innych sprawy, bo ona sama kiedyś była przymuszona do małżeństwa i z tego powodu cierpiała. Nie zdziwiło mnie to specjalnie, bo wiedziałam że mam umowę z babcią, że po jej śmierci da mi znać jak to będzie możliwe.

Później okazało się że mąż tej Polki uczestniczył w zbiorowym seksie, że sprzedawał pornofilmy.

Tak więc teraz musiał chyba cierpieć z  powodów swoich grzechów i nikt nie powinien mu pomagać, bo musiał przejść to na co sobie zasłużył.

 

Nadmienię tutaj, że jak ostatnio spotkaliśmy tę parę małżeńską na przyjęciu organizowanym przez wspólnych znajomych był on już po operacji oka, twarz miał napuchniętą nie do poznania, a i jego żona wychudła, znędzniała bo musiała prowadzić cały dom sama.

Nie byłam już o nią zazdrosna, ani też jej nie współczułam, byli mi oni po prostu obojętni.

Nie zapraszaliśmy ich więcej do naszego domu i tak właściwie z czasem nawet  nie wspominaliśmy ich.

 

 

 

 

 

   24.   To ty jesteś

Wybrałam się kiedyś do Kopenhagi na spotkanie wizjonerki Vessuli Ryden, która była zaproszona przez organizację chyba „Frikirke netværket”, nie pamiętam teraz kto ją zaprosił. A ponieważ czytałam trochę o niej na internecie, jak i słyszałam o niej kiedyś na prelekcji katolickiego dr. teologa Niels Chrystian Hvidt (ukończył Gregoriański Uniwersytet w Rzymie i Kopenhaski Uniwersytet), zainteresowała mnie jej osoba.

Tak się złożyło że miałam to szczęście spotkać ją w holu i poprosiłam ją o autograf do książki tom I  Sandt liv i Gud (Prawdziwe życie w Bogu) który tam kupiłam.

Były tam też powykładane różne dewocjonalia.

Wzięłam jakieś darmowe obrazki między innymi „Róży Duchownej” i „Pani Wszystkich Narodów”.

Wykład Vessuli był poprzedzony muzyką sakralną, było to takie wprowadzenie religijne.

Dobrze że wykład był tłumaczony. Wpatrując się w twarz mówiącej Vessuli było widać jej cierpienie a i jej twarz w lewej części przybierała twarz jakiegoś ducha niby Jezusa. Nie wiem czy inni mieli takie doznania jak ja, ale dla mnie ona była wyraźnie pod działaniem jakiś niezrozumiałych mocy.

 

Tam też dowiedziałam się, że większość uczestników spotkania spieszy się do FORUM bo tam wieczorem gościć będzie jakiś znany uzdrowiciel. Byłam ciekawa też co to za jeden, że tak dużo ludzi wybiera się na to spotkanie z nim - był to Benny Hinn.

 

We wejściu w przedsionku zorganizowano wystawę, jakiś konkurs/reklamę gdzie można było wylosować antenę satelitarną, a że jako miałam na myśli kupno nowego zestawu, wzięłam udział i podałam swoje dane.

Jak się okazało po jakimś czasie to tu chodziło o zebranie adresów uczestników aby potem przysyłać im reklamy i naciągać na wpłaty na telewizję GOD (Bóg), która prawdopodobnie działa z Izraela.

Benny Hinn opowiadał jakieś rzeczy, strasząc ludzi końcem świata, czytał trochę z Biblii i też dobrze, że było tłumaczenie bo inaczej byłoby to nudne, tak jak i wszystkie śpiewane po angielsku pieśni których ja nie rozumiałam. Obserwowałam ludzi jak podnosili ręce, jak się ofiarowali Jezusowi i prosili o uzdrowienie poprzez ręce tego uzdrowiciela. Niektórzy doznawali drgawek, ekstaz.

Między rzędami chodzili jacyś poplecznicy/pracownicy tego uzdrowiciela i dawali ludziom koperty z deklaracjami wpłat na ten szczytne przedsięwzięcie jakim miała być   TV GOD.

Ja im włożyłam do koperty obrazek Czarnej Madonny z Częstochowy – zamiast pieniędzy, a druk wpłaty zachowałam sobie na pamiątkę.

Później Benny brał, wybranych przez swoich agentów, ludzi z tłumu na scenę i tam miał ich uzdrowić poprzez oddziaływanie swoich rąk.

Ludzie przewracali się, później mówili że objawy choroby odwróciły się.

Benny po jakimś czasie spytał się, czy są jacyś Polacy na sali. Niektórzy podnieśli rękę i ja też.

Poprosił nas wszystkich abyśmy podeszli pod scenę. Ja też poszłam zabierając ze sobą ręczną torebkę a pozostawiając na miejscu na którym siedziałam siatkę z prowiantem, książką i obrazkami.

Zdziwiło mnie to że tak dużo Polaków podeszło do sceny. Benny polecił abyśmy wzięli się za ręce.

Ja tego nie zrobiłam z powodu tej dość dużej i ciężkawej torebki. I może to było moim ratunkiem, bo po tym jak Benny zwrócił ręce w naszą stronę i wszyscy z wyjątkiem mnie upadli na podłogę. Mnie udało się opanować równowagę a kiedy chciałam przytrzymać się sceny nagle podszedł do mnie jakiś jego goryl i zaczął szargać moje ręce tak abym je oderwała od sceny. Przeraziłam się i natychmiast przeleciały mnie myśli, że to nie wszyscy byli tylko Polakami ale mieszanka ze służbami pomocniczymi Benniego.

Odwróciłam się od sceny jak najszybciej, odchodziłam jak najdalej od tego co się działo. Poczułam jak bym się unosiła parę centymetrów nad podłogą. Kosztowało mnie to dużo wysiłku aby taki stan opanować. W pośpiechu udałam się na miejsce, zabrałam moje rzeczy i wyszłam z hali bez oglądania się do tyłu.

Bałam się czy ktoś nie idzie za mną. Dopiero w posągu ochłonęłam z wrażenia.

Tak więc widać, jaka manipulacja może towarzyszyć na takich imprezach z takim różnymi pseudo uzdrowicielami.

Czytałam później jego książkę w której opowiadał o swoich licznych spotkaniach z Duchem Świętym w postaci jakiegoś mężczyzny, ale wątpiłam w jego uczciwość. Ponadto z duńskiej prasy dowiedziałam się, że on „pod duchem” rzuca klątwy na tych co go krytykują.

Na drugi dzień oglądałam obrazki, które dostałam w Centrum przed spotkaniem z Vessulą.

Trzymałam w ręku obrazek Pani Wszystkich Narodów i nagle pojawił się na ekranie TV „Jezu ufam Tobie”, była widoczna tylko jego głowa i tułów, uśmiechnięty z takim światłem bijącym z jego piersi i nagle przekaz „To ty jesteś”.

Jak to czy ja jestem podobna do tej młodej postaci (Maryi?) na obrazku, nie rozumiałam tego jeszcze jako że wcześniej nie znane mi było Objawienie Amsterdamskie.

 

Dopiero później zaczęłam czytać o tym objawieniu na internecie. Jakie to miało wpływ na mnie opowiem później.

 

 

 

 

   25.  Pień drzewa

Przebywał u mnie (trzymiesięczny pobyt) mój tata.

 

Jednego dnia o godz. ok. 10 poszliśmy sobie na spacer z pieskiem, na spacer do lasu. W lesie nagle zachciało mi się spać.

 

Aby trochę odpocząć położyłam się na konarze drzewa i zaczęło się dziwne przeżycie.

Tak jakbym cofnęłam się do dawnych czasów, byłam w lesie ale tak jakby w przedziale czasowym, kiedy robiono egzekucje/ofiary ze zwierząt i ludzi. Słyszałam szczekanie psów, łamanie gałęzi i tak jakby ognisko paliło się w pobliżu.

Potem otrzymałam rozkaz tak jakby z nieba, z jakiejś badawczej bazy, że mam leżeć bez ruchu, na tym starym pniu, kiedy będą podłączali mnie do wysokiego napięcia.

Czułam jak prąd przepływał przeze mnie a potem jak wiaterek orzeźwiał mnie kiedy to prąd malał i mogłam poruszać się.

Były to jakby próby mojej wytrzymałości, za równo cierpliwości jak i możliwości mojego ciała do przewodzenia prądu.  Miałam też taką świadomość  jakby robiono taką siatkę energetyczna mojego ciała, takiej energetycznej kopi mojego ciała. Później poczułam na prawym policzku jak mi pisano tak jakby laserem taki znak G czy 6 bo wyraźnie czułam to takie przegięcie litery C do środka. Później kazano mi położyć się na boku i znów próba z prądem. Tak leżałam dosyć długo i okresami bez całkowitego ruchu i wciągania powietrza. Czułam się jak tak świnia w klatce, która nie może się obrócić i tak jakby ciało moje przybierało dwa kolory na dole czerwono-czarne tak ukrwione a górna cześć pozostawała jasna.

 

Słyszałam też jak mój tata uciszał pieska, który chciał iść do mnie, aby przestał szczekać.

 

Później powiedziano mi, że teraz musimy śpieszyć się do domu, aby być przez zachodem słońca i że mam mieć zamknięte oczy w drodze powrotnej.

Tak więc wstałam z tego pnia, poprosiłam tatę aby się zbliżył i odprowadził mnie do domu.

Wzięłam tatę pod rękę i tak szłam z nim całą drogę powrotną z zamkniętymi oczami.

 

Czułam tak jakbym poruszała się z tatą w innym wymiarze czasowym (tak jakbyśmy byli razem już kiedyś w przeszłości), tak jakbym odczuwała że mama jest z nami, ale mama była jakby we wcieleniu pieska prowadzonego na smyczy.

Czułam na ciele kolce, jakieś gałęzie co raniły mi bezkrwawo ciało. Tak jakbyśmy szli wśród jakiś drzew, krzewów i gąszczy. Idąc tak dalej czułam jakbyśmy przeszli później do nowego czasu, były rowery i domy słomiane.

 

Czułam tak jakbyśmy z tatą już kiedy byli w tych stronach kiedyś dawno, dawno temu.

 

Doszliśmy do domu, a ja cały czas z poczuciem że piesek, to moja mama, a dopiero po usłyszeniu głosu mojego męża, który czekał na nas, otworzyłam oczy i doszłam do pełnej świadomości.

 

Podeszłam do męża i objęłam go w uścisku radości, że to wszystko się skończyło.

 

 

 

   26.   Samo rozgrzeszenie

 

Po jakimś czasie byłam tak ciekawa tego pnia i tego miejsca gdzie przeżyłam spotkanie z jakąś cywilizacją i doznałam prądowej inicjacji.

 

Pień drzewa był stary, porośnięty gdzie nie gdzie mchem, niby nic szczególnego ale jakaś dziwna moc była tutaj. Tak jakby jakieś miejsce sakralne.

 

W pobliżu był strumyk i widziałam dwa czarne koty, które były zajęte polowaniem.

 

Dziwnie też pragnęłam  modlić się tutaj. A że miałam ze sobą książeczkę modlitewnik w języku polskim i to z lat dziecięcych otwierałam ją na stronach gdzie moja dusza/intuicja pragnęła.

Nie pamiętam wszystkich  modlitw ale niektóre – wiem, że była Litania do Serca Jezusa i Litania do Wszystkich Świętych i tak jakbym miała robić samo spowiedź/rachunek sumienia, samo rozgrzeszenie, a po tym tak czułam jakby nastąpiła samo kanonizacja na papieża. Tak, tak jakby niebiosa wybierały mnie na papieżycę.

 

Dziwne rzeczy działy się od 1997 roku i stopniowo nie wywoływało to mojego zdziwienia tylko przyjmowałam to z pokorą i wdzięcznością.

 

Przyszłam do domu z radością i lekkością taką jaką odczuwałam to za lat dziecięcych po odbytej dobrej spowiedzi ale tu była samo spowiedź.

 

W wieczornej modlitwie/rozważaniach wyznałam to co czułam najbardziej w sercu: kogo kocham najbardziej, a więc rodziców i syna. Powiedziałam Boże za mało Cię znam żeby wymienić Cię na pierwszym miejscu, ale powiedziałeś mi abym kierowała się sercem i sumieniem. Tak więc sumienie mi mówi Chryste Jezu, że Ty więcej ucierpiałeś niż ja i to z powodu twojego przewodnictwa i miłosierdzia przyjmuję Cię też do serca razem z Twoją umiłowaną Marią Magdaleną.

 

 

 

 

 

 

  27.   Zdetronizowanie papieża

 

Była jakaś siła we mnie która mną kierowała, albo to były moje ukryte chęci w mojej podświadomości którym nie byłam w stanie albo nie miałam ochoty aby im oprzeć się.

 

Poczułam dużą chęć rozerwania różańca, który kiedyś kopiłam na Jasnej Górze, jako prezent mojemu synowi od mojej mamy.

Pamiętam, że wybieraliśmy go razem ze synem miał kolor ciemno niebieski z takim perłowym połyskiem. Różaniec był połączony trójkątnym medalikiem z jednej strony była Czarna Madonna Częstochowska a z drugiej JP2 w wieńcu laurowym.

Odrażało mnie to takie połączenie, a szczególnie wybicie żyjącemu papieżowi medalika z wieńcem laurowym. Wzięłam urządzenie do grawerowania (kiedyś próbowałam grawerować na szkle) i zniszczyłam ten laurowy wieniec a na koniec przyszła mi myśl ażeby zrobić JP2 podobnego do tego bezdomnego co mnie pobłogosławił na Jasnej Górze w 1997 roku. Tak więc robiłam wyobrażenie JP2 tak jak wyglądał ten uduchowiony bezdomny, z nie ogoloną twarzą i rozczochraną długą fryzurą.

Czułam wtedy jakbym detronizowała JP2, którego tak bardzo kochałam kiedyś, tego za którego chciałam oddać swoje życie, aby Bóg zachował go, po tym postrzale na Placu Watykańskim 1981 roku. A teraz uważałam, że ludzie czczą papieża zamiast Boga, że za daleko posunęły się te wiwaty/owacje i śpiewy. Teraz denerwował mnie taki fanatyzm i bałwochwalstwo, że nawet wtedy kiedy papież odwiedził Danię i był w katedrze „Domkirke” w Roskilde nie chciałam uczestniczyć w tym wydarzeniu.

 

Pamiętam czasy, z jakim wzruszeniem i emocjami sama uczestniczyłam w powitaniu JP2 w Polsce, podczas jego pielgrzymki na Jasną Górę. Jak bardzo podobało mi się jego kazanie na Szczycie; jak się spłakałam, jak wczuwałam się w te narodowo - wyzwoleńcze przemówienia. A teraz miałam obrzydzenie na widok wiwatującego, rozhisteryzowanego tłumu.

Powtarzałam sobie w myśli „Bóg jest cierpliwy, miłosierny, ale też zazdrosny” i oczekiwałam jakieś reakcji bożej, uważałam, że po czasie na jakieś zmiany.

 

Dlatego nie dziwiły mnie przekazywane w TV obrazy papieża JP2 zmieniającego się z czasem, przypominające czasami kukłę, no i jego taka choroba, że nie mógł mówić.

 

Kiedyś, dużo wcześniej, kiedy jeszcze praktykowałam modlenie się na różańcu, miałam dziwne doznanie. Odmawiam różaniec leżąc w łóżku. Byłam zmęczona, zestresowana i pragnęłam wyciszyć się poprzez modlitwę. Takie rytmiczne mówienie „Zdrowaś Mario” wprowadziło mnie jakby w taki trans. Poczułam jak przechodzą mnie taki lekkie prądy. Kontynuowałam modlitwę dalej. Prądy były coraz większej siły a doszły do kulminacji kiedy zaczęłam odczuwać to jako podniecenie seksualne. W końcu odczułam mały orgazm i aż wykrzyknęłam odkrywczo „O to w taki sposób siostry zakonne zaspokajają swoje ...”. Nie wiem czy jakaś siostra zakonna miała takie doznanie przy intensywnej modlitwie różańcowej, takiej jakiego ja doznałam, nigdy o tym nie słyszałam. Chyba to ja jestem takim fenomenem, może pierwszym przypadkiem i to oficjalnie o tym opowiadającym.

 

Od tego czasu zanikała we mnie ochota do modlitwy z różańcem. Zaczęłam postrzegać go jako środek demoniczny, trzymający świat w ciągłej pętli magii opóźniającej proces obudzenia ludzkości.  Z czasem całkowicie zaprzestałam brać go w ręce, zaczęłam się uważać za budzącą się i jakbym uwalniającą się z kajdan/łańcucha którymi byłam zniewolona przez KRK. Na ludzi modlących się na różańcu patrzyłam jak na ludzi którzy nie postrzegają zachodzących zmian w świecie.

 

 

 

 

 

 

  28.   Medalik Niepokalanej

 

Po jakim czasie przyszło nowe nawiedzenie/opętanie.

Robiłam to jakby na polecenie siły wyższej we mnie i nie w pełni jeszcze uświadomionej.

 

Kiedyś oglądając mój stary różaniec taki biały przezroczysty z perłową poświatą.

Zwróciłam uwagę ma medalik łączący okrąg różańca. Był na nim obraz krzyża, literka M, a na drugiej stronie Maryja z wiązką promieni które wychodziły z tyłu jej dłoni. I wtedy jakby mój głos wewnętrzny mówił mi: „Tylko trzy, nie więcej”.

 

Wspomniała mi się „Pani Wszystkich Narodów” gdzie zauważyłam kiedyś, że tam wychodziły tylko po trzy promienie z każdej ręki. A teraz ten medalik (ze strumieniem światła), z mojego różańca muszę symbolicznie ukrzyżować/zastopować jego moc. Bez jakiegokolwiek wahania wzięłam 3 gwoździe i młotek i instynktownie wybrałam się do lasu aby przybić na stałe ten medalik (do znanego mi już drzewa), tak aby zabrać mu jego moc. Czasami przychodziło mi na myśl aby wyciągnąć ten gwóźdź ale nie chciałam uwolnić tego demona.

 

Przeczytałam na internecie, że to kiedyś zakonnicy z  Francji, w 1830 roku  ukazała się zjawa i że miała po trzy pierścienie na każdym palcu. Nie mogłam sobie wyobrazić, że ta skromna kobieta matka Jezusa chciałaby obnosić się aż z 30 pierścieniami, z takimi atrybutami władzy.

Przeczytałam też, że to św. Maksymilian Maria Kolbe tak rozpropagował tą „Niepokalaną”.

Skąd taka nazwa to nie wiem – słyszałam o „Niepokalanym poczęciu”, to przemawiało to do mnie, bo św. Anna z Joachimem poczęli córkę Marię w stanie małżeńskim, z miłości i pragnienia zaplanowanego potomstwa w duchu bożym.

 

Kiedyś miałam taką dziwną wizję o ks. Maksymilian Maria Kolbie, że nie zmarł w Oświęcimiu ale że mu się udało uciec poprzez kloak. Nie wiem po co mi dano taką informacje. Będąc w Oświęcimiu i zwiedzając baraki próbowałam dociec czy to mgło być prawdą. Zrobiłam zdjęcia – mimo zakazu robienia zdjęć (zdziwił mnie taki zakaz) tej celi w którym przebywał ks. Kolbe. Okno celi było dosyć duże i łatwo dostępne z zewnątrz, tak więc była możliwość wrzucania rzeczy przez nie. Wybadać ten kloak na terenie obozu nie udało mi się, miło wysiłków, ale na planszach czytałam informacje o dość częstych próbach ucieczki więźniów. I tak sobie pomyślałam, że z jakąś pomocą z zewnątrz a może z porozumieniem z jednym z żandarmów mogło im się udać wydostać ks. Kolbę i wywieźć go na jakieś odludne miejsce.

Zdziwiło mnie też, że po tej wizji o ucieczce Kolbe, był pokazany w TV prezydent Japonii z wizytą w jakimś kraju i zwróciłam uwagę na znaczek białego koła na czerwonym tle, jaki miał wpięty w klapę garnituru.

Kiedy czytałam później w internecie o działalności wydawniczej Kolbe w Japonii, tak mi się kojarzyło że chyba po tej ucieczce z obozu przewieziono go do Japonii. Czy to prawda to nie wiem, ale jak wspomniałam wcześniej była to taka projekcja/wizja - przyszłe czasy może rozjaśnią to kiedyś.

Też zdziwiła mnie informacja, że Kolbe miał też propozycję od Matki Bożej (ja Ją nazywam Matką Jezusa, bo z ciała to się stało, chociaż z Duchem Świętym), że kiedyś w kościele spytała go: „Mam dla ciebie dwie korony – białą i czerwoną, którą wybierasz?”, a on miał odpowiedzieć że bierze obie. Z tego co mi wiadome to w Egipcie faraon miał białą i czerwoną koronę na znak władzy nad górnym i dolnym Egiptem; a w KRK te kolory interpretowano jako czystość i męczeństwo.

 

Pozostawiłam medalik „Niepokalanej” przybity do pnia, który z czasem zaczynał być niewidoczny, obrośnięty w mech.

 

Od czasu do czasu przychodziłam na to miejsce. Paliłam znicze za członków rodziny, a nawet po jakimś czasie z Jezusa i Marie Magdalenę.

 

Z czasem byłam w pełni zdecydowana że przyjmuję czakrę krony Marii Magdaleny.

Coraz częściej byłam przekonana, że ta Czarna Madonna na Jasnej Górze to Maria Magdalena, bo jako czarną zazwyczaj przedstawiano ją. Tak mówiłam sobie po co mi jakaś z kruszcu korona, choćby i ze szczerego złota, ale najkorzystniejsza jest dla mnie oczyszczona czakra krony.

 

Tu chcę powiedzieć, że zaczęłam czytać coraz więcej różnych książek aby zrozumieć co się dzieje we mnie. Diagnozy psychiatryczne nie przekonywały nie. Czułam się w pełni zdrowa i świadoma tego, że jestem w kontakcie z innym niewidzialnym wymiarem.

 

 

 

 

 

   29.   Lourdes 2004

 

Oglądając relacje z pielgrzymki papieża Jan Pawła 2 w Lourdes 16-08-2004, dziwiłam się, jak szybko Bóg karci ludzi takich, którzy odbierają tylko Mu należny hołd, uwagę i miłość.

 

 

Lourdes 16 08 2004

 

Jak zrobił z takiego aktora – ładnego, elokwentnego, papieża, na taką opuchłą kukłę, co się śliniła i nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Dlaczego Bóg odebrał papieżowi JP2 mowę – jasne było to dla mnie, bo nie mógł tego zdzierżyć dłużej – tak jak stoi w Starym Testamencie, Bóg jest zazdrosny, kiedy ludzie wiwatowali papieżowi, zapominając po co gromadzą się w Świątyni Bożej.

 

I kiedy tak obserwowałam w telewizji papieża wożonego na wózkowej platformie, a potem skupionego na modlitwie w grocie, gdzie dziewczynka Bernadeta  miała wizję lśniącej Panienki, usłyszałam bardzo cicho myśli/modlitwę/ prośbę JP2 - „Polacy pomóżcie!” Zdziwiło mnie to bo kiedyś słyszałam od Gierka podobne słowa, kiedy on był na usługach komunistycznej Rosji.

Ale nie wnikając w te polityczne i ekonomiczne niuanse premiera Edwarda Gierka, odpowiedziałam papieżowi głośno: „Czuwamy!” i odczułam tak jakbym nie była sama w tej chwili.

 

Nie wiem skąd to mi przyszło na myśli i na usta. Stało się to tak, jakby z innymi duszami, odpowiedzieliśmy papieżowi i poczułam jakby Duch Kościoła Rzymskokatolickiego spływa na mnie i przejęłam jego klucze.

 

Zdziwiło mnie to trochę, moja i niewidocznych dusz reakcja na takie słowa papieża.

Jak więc obserwowałam częściej co się dzieje z papieżem i jego zdrowiem. Kiedy słyszałam kiedyś jak prosił aby mu dali spokój i pozwolili mu odejść do Ojca, zrozumiałam jak mu ciężko było. Nie był tak wolny jak to na zewnątrz grał swoją rolę tam w Watykanie kto inny rządził teraz, a papież Polak? był właściwie tylko marionetką na pokaz.

Co do istnienia w moim pobliżu innych dusz byłam przekonana od chwili, kiedy ujrzałam takie świetliki, jakby dusze moich przodków i kolegów z którymi zadawał się mój syn. Pozwoliłam im pozostać do świąt Bożego Narodzenia, a później pozwoliłam zostać tylko temu najwierniejszemu świetlikowi. Nie wiem czyja dusza to była, ale czułam, że jest mi przyjazną.

 

Opowiem tu takie zdarzenie. Wracałam kiedyś dosyć późno od mojej koleżanki, która była na dobrowolnym leczeniu psychiatrycznym. Mało tego, wyraziła zgodę na udział w wypróbowaniu działania nowego środka psychotycznego (tak mówiąc bez ogródków – podjęła współpracę z mafią medyczną. Ostrzegałam ją, ale ona nie słuchała. Zależało jej na otrzymywaniu podwyższonej renty inwalidzkiej. Były jej potrzebne pieniądze aby mogła kupować swojemu synowi różne potrzebne mu rzeczy. Dostawała za darmo niesamowitą ilość tabletek. I kiedyś będąc w stanie depresyjnym postanowiła popełnić samobójstwo. Ja w tym czasie przebywałam na takim kursie pomocnym inicjatorom pomysłu na własna przedsiębiorczość.

 

I w pewnym momencie poczułam niesamowitą chęć odwiedzenia jej w domu wspólnym dla ludzi z problemami psychicznymi. Kiedy przyszłam do jej pokoju siedziała przy szklance napełnioną whisky, a na stole leżały paczki z tabletkami w ilości ok. 300-400 sztuk. Ucieszyła się że przyszłam, mówiła: „widziałam jak słońce wiruje i myślałam abyś przyszła”. Była w takim stanie, że zaczęła jeść tabletki popijając z whisky – chciała popełnić samobójstwo.

Tak więc zaczęłam jej tłumaczyć, jaką krzywdę może zrobić swojemu synowi, pozbawiając go kochającej matki. Później namówiłam ją na wspólną modlitwę, a na koniec na trochę snu.

 

Dlatego też wróciłam spóźniona do domu, gdzie na mnie czekał mój tata. Tak bywało, że rodzice w czasie pobytów u mnie oczekiwali z utęsknieniem na mnie jak przyjdę z pracy, to mogli porozmawiać sobie w rodzinnym języku.

Tego dnia mój tata mimo, że był zmęczony nie położył się spać ale czekał na mnie.

Kiedy weszłam z przedpokoju do salonu zauważyłam jak stoi w sypialny pod gipsowym obrazem Jasnej Góry (prezent od nieślubnego syna brata). Zdziwiłam się, gdzie on był, że tak się wystroił w świąteczny garnitur i zaczęłam iść w stronę sypialni gdy nagle słyszę jego głos z tyłu: „Gdzie tak długo byłaś”. Odwróciłam się i zobaczyłam mojego tatę w szarym sweterku, w takim ubraniu jak chodził na co dzień. Nie wiedziałam co jest prawdziwe a co duchem, spojrzałam jeszcze raz w stronę sypialni i duch taty znikł. Tak więc odwróciłam się i objęłam tatę czując że jest z ciała. Powiedziałam mu że widziałam go jako ducha w sypialni, ale on był taki zaspany, że chyba nie docierało to co do niego mówię.

 

Nie mogłam wytłumaczyć sobie, jak to mogło być możliwe, widzieć człowieka w dwóch postaciach.

 

Co z tego wynikało dla mnie w przyszłości, opowiem później. Na tym etapie mojego duchowego rozwoju, zdawało mi się, że ten świetlik, któremu pozwoliłam przebywać w moim domu, to był duch albo dusza mojego taty. Nigdy więcej nie widziałam, żadnego ducha ani świetlika, ale miałam taki dziwny sen który pamiętam dokładnie do dziś.

 

Śniło mi się, że stoję przed grobem swojej córki, mnie samej. Tak więc byłam za równo matką i córką równocześnie. Wołałam swoje imię, które było zarazem mnie samej i dziecka. Chciałam wskoczyć za sobą, dzieckiem samej siebie.

Widziałam kilkakrotne takie obrazy siebie samej, które po jakimś czasie łączył się w całość jak nachylałam się do grobu. I tak jakbym była połączona ze sobą samą, a inaczej mówiąc mojej aury. Temu towarzyszył taki lęk, że wpadam do grobu i z przerażenia obudziłam się, wyspana, wypoczęta i radosna z tego nowo narodzenia, w cieplutkim łóżeczku pod pierzyną puchową z polskich gęsi.

 

Papież Benedykt XVI, na Matkę Bożą z Lourdes – w święto 11 lutego 2013 roku zrezygnował z bycia papieżem, w Watykanie w Sali del Concistoro.

Zgodnie z deklaracją papież ustąpił z urzędu 28 lutego 2013 o godz. 20.

W oświadczeniu zwrócił uwagę na słabnące siły z powodu podeszłego wieku oraz osłabienie sił fizycznych i duchowych.

Pierwsze Objawienie w Lourdes było w czwartek 11 lutego 1858.

 

 

 

 

 

 

   30.   Msza św. za zgodę w rodzinie 03 04 2005

 

Będąc z wizytą u rodziców zawsze przychodziłam pomodlić się na Jasnej Górze w kaplicy Czarnej Madonny.

Ale tego razu nie mogłam oprzeć się chęci zamówienia na mszę św.,  za zgodę w rodzinie G.”.

Wróciłam się nawet z kaplicy do okienka przy wejściu gdzie przyjmowano zapisy na msze św. Poprosiłam o najbliższy wolny termin i godzinę taką aby mogli przyjść na mszę św. inni z rodziny. Zapłaciłam i dostałam obrazek z informacją, kiedy i gdzie nasza msza będzie odprawiana.

 

Po wyjściu z klasztoru poszłam do sklepu i zrobiłam kilka ksero tak aby przekazać/zaprosić rodzinę na tą mszę św.

 

Czas szybko mi upływał, miałam pewne sprawy do załatwienia dla rodziców i dla siebie, pewne zakupy zrobić, tak więc nie śledziłam wydarzeń z papieżem. Słyszałam że jest coraz gorzej z nim, że ludzie modlą się za jego zdrowie, ale jakoś nie wciągało mnie to.

 

Jakie było moje zdziwienie kiedy pojawiłam się z rodzicami w kaplicy na tą zamówioną mszę i chociaż przyszliśmy dużo wcześniej to nie było dla nas miejsca przed obrazem, tak jak zawsze udostępniano to miejsce tym którzy zakupili mszę św.

 

Jakoś docisnęliśmy się do krat przed częścią odgradzającą od pomieszczenia gdzie była ikona. Oglądałam się wstecz z nadzieją, że kogoś więcej z rodziny zobaczę.

Udało mi się dostrzec nieślubnego brata syna, zauważyłam też ciocię, pół siostrę  mojego taty, to jest z jednej matki ale różnych ojców. Dziadek zmarł kiedy mój tata miał 4 lata.

 

Dopiero tam w kaplicy dowiedziałam się, że papież zmarł wczoraj wieczorem i teraz w kaplicy jest odprawiana msza św. za niego. Tak więc była msza św. za zmarłego papieża i za zgodę w naszej rodzinie – w jednym czasie i w tym samym miejscu.

Czy to nie prorocze – taki zbieg okoliczności – a może przeznaczenie?

W mszy św. przewodniczył jakiś biskup. Zrobiłam parę zdjęć, widziałam też że była telewizja i nagrywano, ale później nie chciano mi udostępnić tego nagrania. Wieczorem poszliśmy jeszcze raz na mszę św. ale przed Szczyt bo tam jeszcze raz odprawiano za zmarłego papieża.

 

Tak więc na naszej mszy było przypadkowo tak dużo ludzi, którzy też się modlili za moją rodzinę.

 

Bóg zapłać wszystkim którzy uczestniczyli w naszej mszy, ale czy to przyniesie skutek – nie wiadomo – bo jak do tej pory nie zauważyłam jakiejkolwiek poprawy w relacjach rodzinnych, a wręcz odwrotnie. (Pisałam to jeszcze w tym czasie kiedy oboje moi rodzice żyli na ziemi).

 

 

 

 

 

 

 

   31.   Przyjęcie czakry korony MM

 

Przebywając często na Jasnej Górze i to godzinami w kaplicy, obserwowałam cały rytm mszy, aktywności ludzi i służb porządkowych.

Tak się złożyło, że kiedyś po strasznej kłótni rodziców postanowiłam spakować torbę podróżną i wyjść z domu. Miałam dosyć ich głupich o byle co sprzeczek, gróźb że jeden zabije drugiego i tym podobnie.

Brak jakiegokolwiek hamulca w mojej obecności, a wręcz przeciwnie mama według mnie więcej prowokowała tatę aby zwyciężyć przy mnie, a później to jakby to nic, takie granie, mnie i tacie na nerwach. Tatę ponosiło, a ja postanowiłam wyjść, czując niemoc i brak rozeznania o co tutaj chodzi.

 

Zamieszkałam ten ostatni tydzień przed wyjazdem do Danii u sióstr zakonnych koło Jasnej Góry.

Zamówiłam sobie noclegi z posiłkami, tak więc miałam czas na spędzanie całego czasu na Jasnej Górze, idąc tylko na posiłki i na nocleg do sióstr zakonnych. Nawet zaprzyjaźniłam się z jedną taką bardzo miłą siostrą zakonną F., która wypytywała się mnie jak to jest tam w Danii, jak tam się żyje.

Wysłałam jej pocztówkę z podziękowaniem za przyjemny pobyt u nich.

 

Na Jasnej Górze spytałam się kiedyś, kto jest lepszy, milszy Bogu – ten co mnie pobłogosławił czy papież JP2.  Intuicyjną odpowiedź dostałam taką, że oboje są mili Bogu ale większe zasługi u Boga ma ten co mnie pobłogosławił. Mało tego dostałam także wizję jak jego szaty zmienione będą na jasne, błyszczące i że zasiądzie na tronie papieskim jako ta część męska, a ja jako ta część żeńska papiestwa.

Tak jakby to była zapowiedź do przyszłej męsko - żeńskiej stolicy Kościoła Chrześcijańskiego.

Taka wizja może się spełnić ale i też nie musi, bo to jest wola Boga Najwyższego, która ma to ostatnie słowo w przyszłych wydarzeniach. „Nie moja wola” tak jak mówił Jezus do swojego Ojca.

A ja znam Jezusa z Ewangelii, głosu które identyfikowałam jako pochodzące od niego.

Czytałam o wielu wizjonerach co słyszeli głosy Jezusa i to czasami sprzeczne w sobie.

Ile to kobiet słyszało niby z ust Jezusa o szczególnym wybraństwu, szczególnej miłości, a kończyły szybko swoje życie w całkowitym wyczerpaniu i na mękach. A ja jak skończę – to niech Niebo zadecyduje.

 

Próbowałam też analizować obraz Czarnej Madonny Częstochowskiej i zastanawiałam się kim jest – czy to Maryja -   Matka Jezusa tak jak Kościół podaje, czy to Maria Magdalena, a może całkiem kto inny.

Nie dawały mi spokoju te słowa, które kiedyś wypowiedział ten bezdomny co pobłogosławił mnie,

To nie jest Ma- ryja ale Maria”, powtarzałam to sobie.

Czy to była tylko gra słów, a może tu jest coś więcej, może dopowiedział słowo Magdalena kiedy już odwrócony szedł do kaplicy. A może nic ponadto co słyszałam.

 

Czyżby Kościół Rzymsko Katolicki i wszyscy wierni byli w błędzie?

 

Dla mnie ikona jest artystycznym odbiciem myśli jej autora, które miał podczas jej malowania.

Co do pochodzenia tej ikony nie mamy danych tylko taki tradycyjny przekaz, że niby to św. Łukasz miał go malować i to w dodatku na deskach ze stołu przy którym jadała św. Rodzina.

Zbyt dużo różnych podań aby mogło być prawdziwe, skoro nie ma takich danych z przed dwu tysięcy lat, ale co tam, to ma być wiara a nie fakty.

Krążyły mi myśli, dlaczego tutaj Maria jest taka poważna i starsza, przecież z tego co mi wiadome z Biblii to urodziła Jezusa w bardzo młodym wieku. Tak więc powinna tu być dziewczyną najwyżej 15 lat z dzieciątkiem. Nabierałam przekonania ze to Maria Magdalena. Ale kto to jest na jej ręku? Czy to Jezus tyko w relacji, że ona jest większa i starsza od niego, a może to jest jej dziecko, ale z kim.

Dotychczasowa wiedza na ten temat była niedostateczna aby wyciągać jakieś konkluzje.

 

Myśl aby otrzymać czakrę korony Marii Magdaleny była dla mnie bardzo pociągająca i zapragnęłam ją mieć, jeśli to ONA chce mi ją dać. Nie chcę być Królową Polski, po co mi to takie królowanie, pragnę zrozumienia/poznania, kochania Jezusa na wzór Marii Magdaleny.

Tak więc powiedziałam – przyjmuję koronę ale od Marii Magdaleny, z całą świadomością tego i konsekwencjami z tego wynikającymi.

Nie chce ani białej, ani czerwonej ani złotej korony ale otwartą czakrę korony sięgającą do Nieba.

 

Nie dostałam jeszcze żadnej odpowiedzi, a było i jest nadal tylko milczenie.

 

Służby porządkowe w kaplicy wyganiały, raz po raz tych co już byli ma mszy św., w tej części oddzielonej przed samym ołtarzem.

Wszystko szło tu rutynowo i szablonowo. Trochę tak jak bym była zawiedziona, że tu taki porządek, przeróbka publiczności. Nie widziałam tam dużo ludzi, takich skoncentrowanych  na modlitwie, więcej gapiów i takich ciekawskich, pchający się jak najbliżej do ikony, tak trochę turystycznie to w większości wyglądało. Ja też nie byłam lepsza, nie mogłam się skupić przez te ciągłe obserwacje tego co się dzieje wokół mnie. Było po prostu za dużo ludzi w tym czasie. Teraz nie było tej ciszy jaka panowała podczas mojego pierwszego przeżycia, kiedy to dało się odczuć Boską obcość, kiedy po raz pierwszy usłyszałam tam kobiecy głos.

 

Ten tydzień zleciał mi szybko. Postanowiłam mimo wszystko przyjść do rodziców i pożegnać się z nim przed moim wyjazdem z Polski.

 

Jak przyszłam do nich, tak jakby nic się nie stało, mama to tylko skomentowała do taty – „No, odnalazła się nasza zguba”.

 

 

 

 

 

 

 

   32.   Nie podaruje moich butów

 

Wróciłam do Danii smutna zamknięta w sobie. Nie opowiadałam mężowi o moich problemach w rodzinie, było mi wstyd, co on o nas sobie pomyśli.

Z tego co wiem jego rodzice nie kłócili się. Raczej jego ojciec ustępował, ale to on pracował i prowadził ekonomię. Tak więc teściowa dostawała pewną sumę pieniędzy na prowadzenie domu, pilnowała dzieci, czasem dorywczo w sezonie coś dorabiając przy zrywaniu owoców -  to co dostawała od męża musiało jej wystarczyć.

 

Ja wróciłam do mojej pracy jako technik laborant z wynagrodzeniem bardzo zaniżonym.

Wykonywałam prace prawie z dwóch, moje wykształcenie było dużo wyższe niż mojego współpracownika.

I tak przypadkowo udało mi się skopiować płace moich współpracowników i dostałam szoku jak się wydało, że inni mieli znacząco wyższe pensje niż ja.

Ponosiły mnie nerwy. Próbowałam rozmawiać z moim nowym przełożonym o podwyżce, próbowałam pisać podania o inne stanowiska lepiej płatne w tej samej firmie.

Ale to wszystko było bezskutecznie, mało tego szef chciał mi dołożyć obowiązki po jednym pracowniku który przeszedł na emeryturę, nie przekazał po sobie swojej wiedzy, doświadczenia innemu. Teraz ja,  miałaby robić nowe rzeczy domyślając się, dopytując się innych czy koś na ten temat coś wie. Takie zaniedbanie szefa i takie krótko widzenie spraw  przez niego działało mi na nerwy, a on tu mówi poradzisz sobie, jesteś zdolna i takie lanie wody. A jak mu dałam warunek albo więcej pieniędzy dostanę bo inaczej odmawiam przyjęcia na siebie większych obowiązków, zrobiłam to na piśmie. Wkurzyło go to i odpowiedział mi, że nie w pełni wykorzystuje swoje umiejętności i że powinnam dawać z siebie jak najwięcej i że niestety nie jest w stanie podnieść mi pensji.

Bolało mnie takie podejście i wykorzystywanie mnie. Nie chciało mi się mieszkać w Danii, być robolem, wykorzystywanym Polakiem, który będzie harował za minimalną płacę.

 

Przecież mam obywatelstwo duńskie i powinnam być traktowana jednakowo.

 

Brakowało mi sił, w głowie krążyły mi różne myśli.

 

Postanowiłam wyjechać z Danii, mało tego zrobić rewolucje w Polsce – iść na Jasna Górę, zebrać jak najwięcej ludzi i zacząć protest wyzwoleńczy. Wzywać wszystkich Polaków do powrotu do Polski, wywołać zmianę rządu, do tego spowodować wyrwanie się Polski z Unii Europejskiej, która chce osaczyć Polskę ekonomicznie.

Dosyć miałam tego cierpienia w czasie komunistycznym i teraz niby w wolnym kraju, tych tułaczek rodaków za chlebem u innych panów.

Tak więc w tajemnicy spakowałam z dnia na dzień torbę podróżną i kiedy byłam już gotowa pewnego dnia, podczas gdy mąż był w pracy pojechałam do Kopenhagi aby dostać się na wieczorny prom do Polski.

 

Udało się. Spotkałam tam wielu Polaków. Było radośnie, było się komu wyżalić. Każdy miał swoje kłopoty. Widziałam że inni mają nawet gorzej niż ja. Byli też inwalidzi.

A ja tu sprawna, nigdy nie byłam głodna tak jak niektórzy, którym się nie udało.

Byłam śpiąca, taka rozkojarzona. Przed kamerami, które były na promie wyszczerzałam zęby aby pokazać jak to się dorobiłam w Danii, a że brakowało mi sporo z uzębienia wyglądało to komicznie, nawet i dla mnie, bawiło mnie to.

W końcu po takim przedstawieniu poszłam spać do kuszetki, z jedną młodą, nowo poznaną dziewczyną, bardzo miłą i wykształconą, też z problemami na froncie pracy ale optymistką.

Co to młodość i optymizm.

Czułam się stara i zmęczona. Położyłam się spać. Nie bałam się kiedy porządnie kołysało.

Powiedziałam do mojego Anioła Stróża, ja śpię a Ty czuwaj i decyduj. I było mi fajnie – czułam się tak jakbym była kołysana do snu w jego rękach.

Rano umyłam się i poszłam na śniadanie. Kupiłam sobie to na co miałam ochotę bez myśli oszczędzania tak jak to zawsze było w mojej naturze.

Z promu wszyscy wyszli szybko, spiesząc się, nikt mi nie został do towarzystwa.

Tak więc stanęłam na ziemi polskiej i co dalej?

Przecież chcę do Częstochowy.

Nawet dzwoniłam do mamy i mówiłam jej, niedługo spotkamy się.

Przecież chciałam organizować pielgrzymkę do Częstochowy, zbierać ludzi do powstania, ku wolności.

Ale jakoś nikogo nie miałam obok mnie.

Szłam drogą przed siebie.

Nie kierowałam się na dworzec kolejowy, jazda pociągiem do Częstochowy nie miałaby sensu dla mnie. Tu chodzi o zebranie ludzi, namówić ich,  na moje pragnienia wolnościowe.

 

Ni stąd czy zowąd pojawił się wóz policyjny z otwartym oknem, gdzie siedział młody sympatyczny policjant i uśmiechając się do mnie zaczął do mnie zagadywać. Nie omieszkałam go też werbować.

Przytakiwał mi w moich wywodach, nawet nie zauważyłam jak pojawiła się karetka pogotowia i poprosili mnie abym weszła uzasadniając że na pielgrzymce powinna być karetka pogotowia.

Widać jak byłam nie na ziemi, skoro nie myślałam racjonalne i nie zauważyłam, że nie myślę tak jak te osoby, którym nie były w głowie jakieś pielgrzymki, ruchy wyzwoleńcze.

 

Ocknęłam się dopiero kiedy stanęliśmy przed budynkiem przychodni/szpitala w Szczecinie.

 

W izbie przyjęć zabrano mi wszystkie rzeczy osobiste, rozebrano i dano szpitalne ubranie.

Pamiętam jak mi zaglądano do portfela, chciałam oby mi dali moje pieniądze ale stanowczo odmówiono mi. Moje buty w których podróżowałam (ulubione sportowe Adidas w biało czarnym kolorze) wstawiono pod łóżko, które stało w tylnym pomieszczeniu za parawanem do rozbierania się. 

Później poproszono mnie do przedniego pokoju i kazano podpisywać pewne dokumenty.

Nie chciałam ich podpisywać,  ale zmuszano mnie słownie, tak więc od niechcenia napisałam jakieś bazgroły/znaki.

 

Umieszczono mnie w przeszklonym pokoju, z dwoma innymi pacjentami.

 

Jeden z nich był młody ładny mężczyzna przywieziony ze szpitala po próbie odebrania sobie życia. Płakał i opowiadał jak to jego życie straciło wartość, pokazał  mi też na piersi i brzuchu pozszywane rany. Żałośnie to wyglądało. Próbowałam go pocieszać i dawać mu nadzieję.

Po jakimś czasie odwiedziła go żona, ładna i troskliwa. Ciężko było mi zrozumieć jak to dwoje ludzi młodych i pięknych doszli do takiej sytuacji, skoro widziałam w ich oczach, że się kochają.

 

Było ciężko spać w tym pokoju, gdzie  światło z przylegającego biura raziło prosto w oczy, ale dostałam jakieś tabletki i udało mi się zasnąć.

Na drugi dzień wezwano mnie na rozmowę do psychiatry, a po tej rozmowie umieszczono mnie do pokoju na przeciwko gdzie stało 6 łóżek nad którymi były wypisane nazwiska.

 

Przyszło mi spać z Anną (imię ukryte), która mi się zwierzyła, że ją opętał sam diabeł.

Anna kładła się na wolnym łóżku, które było na korytarzu w części telewizyjnej  i biła głową w materac poszyty dermą.

Ja nie omieszkując chciałam jej pomóc, usiadłam okrakiem na niej i ujęłam obiema rękami jej głowę i przytrzymując ją z całych sił, mówiłam, że ja tego diabła wyrzucę z niej.

Zdawało mi się że nam już trochę doświadczenia z egzorcyzmami z poprzedniego pobytu w szpitalu psychiatryczny gdzie pomogłam, tak mi się zdawało paru osobom.

Po jakimś czasie pielęgniarka, która przyglądała się nam podeszła do mnie i powiedziała aby już zeszła z niej, tak też uczyniłam.

 

Mając ze sobą butelkę wody mineralnej z podróży, przyciągałam do niej uwagę Anny. Kilkakrotnie próbowała wziąć ją do ręki i chyba napić się, ale ja najpierw poświęciłam pokój a potem nalałam jej trochę wody do jej kupka.

Na drugi dzień podziękowała mi za pomoc, była w lepszym stanie i postanowiłyśmy modlić się razem. Ale we mnie teraz tak jakby wstąpił duch zmarłego JP2, mówiłam jego głosem słowa które znałam z kazań, jego męskim głosem, tak mi się wydawało. Nikogo nie pytałam o potwierdzenie mojego odczucia.

Po jednym dniu to mi minęło.

Spisałam imiona i nazwiska z naszego pokoju, a później nazwiska innych osób w innych pokojach, na tyle na ile miałam takie możliwości.

Zaczęłam zaprzyjaźniać się z wieloma innymi pacjentami.

 

Szczególną litość wzbudził u mnie taki pan bez nogi.

Spytałam go jak to się stało, opowiedział mi całą historie swojej bezdomności i jak to się zaraził przez jakieś stare buty, które kiedyś znalazł przy śmietniku i zaczął ich używać na bose nogi. Do nogi dostała się gangrena i musieli mu amputować ją. Stan drugiej nogi nie był też w dobrej kondycji według mnie, nie umyta, nie obcięte paznokcie i gruba skóra pod stopą. Postanowiłam pomóc mu w osobistej higienie. Spytałam się pielęgniarek czy dadzą mi rękawiczki gumowe, nożyczki i pumeks do nóg, bo chcę zrobić pedicure Włodkowi. Dostałam to wszystko i poszliśmy z Włodkiem do łazienki, gdzie on najpierw wziął kąpiel, a później trzymał dodatkowo tą jedyną nogę w plastikowej misce z ciepłą wodą.

Dużo wysiłku kosztowało mnie doprowadzenie tej nogi do porządku.

W jego pokoju zauważyłam, że on śpi na materacu z dermy, pokrytym tylko prześcieradłem bez jakiegokolwiek koca pod nim. Spytałam się go czy mu nie jest zimno tak spać, powiedział że mu jest zimno. Tak więc poszłam do personelu i poprosiłam o dodatkowy koc, szczególnie że przykrycie stanowił tylko cienki pojedynczy koc obleczony tylko w podszewkę. Jak na ciężką zimę było to za mało.

Z Włodkiem często spędzałam czas na rozmowach. Opowiadał mi o swojej wizji którą miał, o tym jak Jezus powiedział mu, że jest po prawej stronie krzyża razem z nim. Pokazał też książkę jaką dostał chyba od samego biskupa i o tym, że wcześniej sypiał w takim domu u sióstr zakonnych w Szczecinie, ale jak zaczął w nocy dobierać się do niego inny mężczyzna, homoseksualista to nie wytrzymał dłużej tego. Opowiadał jak to siostry ignorowały taki stan rzeczy więc postanowił opuścić je. Opowiadał, jaki inny jest świat bezdomnych i o ich niepisanych prawach, które tam panują, jak to mu kiedyś wybito zęby i jak go okradano często.

 

Spotkałam się z nim ponownie po jakimś roku czasu ale w inny okolicznościach o których napiszę później.

 

Następnym pacjentem który szczególnie zwrócił moją uwagę był taki młody, bardzo ładny mężczyzna dopiero co przyjęty. Stronił od innych i przebywał cały czas w swoim pokoju. Leżał w łóżku i czytał Biblie, nie wiem czy to był tylko Nowy Testament czy też i Stary ale z objętości myślę że tylko NT.

Próbowałam delikatnie nawiązać kontakt z nim i to mi się udało.

Z Anną i innymi w pokoju modliliśmy się w coraz większym gronie, nawet zorganizowałyśmy przybycie kapłana do nas.

Chciałyśmy aby odprawiła się msza św., ale nie dostałyśmy pozwolenia.

Tak więc skończyło się na przyjęciu tylko komunii św. i na wspólnych śpiewach kościelnych pieśni.

Dostaliśmy też obrazki. Ja dostałam podobiznę JP2, z czego nie byłam zadowolona po tym jak odczuwałam jego ducha we mnie. Po jakimś czasie przyszły opiekunki i zabrały nas na zajęcia ręczne, taka rehabilitacja, w której wszyscy powinni byli uczestniczyć.

Tak więc ksiądz wycofał się i podziękował nam za ładny śpiew i modlitwę, wycofał się mino, że my chcieliśmy dłużej z nim pozostać. Odczułam tak jakby nie chciał wchodzić w konflikt z personelem. Obiecał że przyjdzie znów kiedyś, ale ja już nie doczekałam się tego.

 

Wracając do Adma co studiował Biblię, to zaczął otwierać się więcej i opowiadać  mi o swojej mamie, z którą nie chce mieć więcej do czynienia po tym jak przez nią tu wylądował.

O tym jak był w jakimś zakonie jezuickim i jak go tam chcieli sprzątnąć, po tym jak im wyznał, że jest nowym szczepem winnym.

Był bardzo inteligentnym młodzieńcem, grzecznym, usłużnym, inny do tego stopnia że na zebraniu pacjentów zaproponowałam go do samorządu pacjentów.

Wiele rzeczy nie podobało mi się tutaj, brak wody do picia, czasami nawet ciemnego chleba o który były często sprzeczki z powodu jego kradzieży.

Taki jeden cwaniak co był w tym samorządzie pacjentów, zabierał wiele artykułów spożywczych a później handlował z innymi.

Mogłaby opisywać wielu innych których  zapamiętałam ale tu skończę może kiedy opowiem więcej, a może nawet zamieszczę pismo skargę, którą wysłałam do rzecznika spraw pacjenta.

 

Po pół roku spotkałam się z matką Adama,  ale nie udało mi się spotkać z jej synem bo po szpitalu wrócił z powrotem do Anglii. 

Nocowałam też w domu rodziców Ani, u których nadal zamieszkiwała po wyjściu ze szpitala.

 

Te spotkania z moimi współtowarzyszami losu opiszę w rozdziale ZUS w Szczecinie.

Okazało się przy wypisie mnie ze szpitala że ukradziono mi polskie pieniądze a i moje biało - czarne buty też przepadły. Całe szczęście że miałam zapakowane do torby dodatkowe buty, niskie kozaczki.

Duńskie korony były, ale nie wystarczające  na wykup biletu powrotnego, dlatego prosiłam męża aby mi wykupił bilet na prom z odbiorem na miejscu.

Tak więc powrót był dla mnie porażką, nic nie zwojowałam w Polsce ale postanowiłam wtedy, że nie podaruję moich biało - czarnych butów i napisałam skargę. Oczywiście nic nie dostałam z powrotem w myśl reguły, że pacjent psychiatrycznego szpitala nie ma racji i żadnych praw.

Stąd też moja inicjatywa do części tytułu tej mojej kroniki „Biało- czarne buty”.

 

 

 

 

 

 

 

   33.   Nie podejmuj tej pracy

 

Urząd Pracy w Danii po krótkim czasie zajął się mną, obowiązek pisania podań, leczenia lub kursów – tak zwana aktywizacja.

Najpierw zaczęto od wezwania do Komuny na rozmowę, mino że miałam aktualne zwolnienie lekarskie. Lekarz swoje a Urząd Komunalny swoje.

Nie chciałam z nimi rozmawiać bo znając ich z wcześniejszych rozmów – nie prowadziło to do niczego dobrego.

Oczywiście byli za tym aby mi zabrać chorobowe, mino że jest taki paragraf, że osoby psychicznie chore podlegają innym zasadom i mogą być dłużej na zwolnieniu.

Ale jeśli będę odwoływać się na ten paragraf to będzie jednoznaczne ze przyznaniem się do choroby psychicznej, a ja się tak nie czułam i nie zamierzałam poddać się leczeniu psychotropowym, które uzależniają i mogą spaczyć moje wzbudzone Kundalini. Po jakimś czasie, czytając literaturę, rozmawiając z innymi co przeżywały, ich ubocznych skutków - byłam coraz więcej świadoma tych procesów oczyszczania kamy, które zachodziły we mnie.

 

Coraz więcej byłam przekonana o tej boskiej energii/iskrze która próbuje się przebić u mnie.

Coraz więcej o objawach takiego jej działania czytałam w Internecie no i kupowanej literaturze.

Tak więc pozwoliłam Komunie zabrać im pieniądze z zasiłku chorobowego i uniknąć wynurzania się przed socjalną, która poza tym była z przeciwnej partii politycznej niż ja i  równocześnie ze mną startowała kiedyś w wyborach do Urzędu  Miejskiego.

 

A że ja kiedyś słyszałam głos wewnętrzny, który mi powiedział „Bądź jak róża”, a nie rozumiejąc co to miało znaczyć, szukałam różę i wybrałam partię, której symbolem była czerwona róża. Później szukałam róży w kolorze magenta, z powodu tej bluzeczki, którą mi przekazano w żłobku bożonarodzeniowym  ma Jasnej Górze. A po wystąpieniu z partii szczególne mnie przyciągała, cudownie pachnąca, bardzo wysoko rosnąca róża przy wejściu do naszego nowo wybudowanego domu.

 

W urzędzie pracy spotkałam się z pracownicą której kiedyś dałam obrazek Czarnej Madonny Częstochowskiej i ona go przyjęła i włożyła pod przeźroczysty kalendarz leżący na jej biurku.

Opowiedziała mi też trochę o sobie, że ma też męża obcokrajowca i że z domowego frontu zna problemy, trudności obcokrajowców na duńskim rynku pracy.

 

Wcześniej skierowała mnie na taki kurs w prywatnej firmie pomagającej urzędowi pracy.

Jakoś udało mi się wymknąć z podjęcia jakiejkolwiek pracy, im zależało tylko aby ktoś chwycił haczyk i podjął pracę  np. jako sprzątaczka, czy tym podobną fizyczną, aby oni mogli dostać premie za to. Byli bardzo wyrafinowani w swojej robocie.

Wcale nie byli zainteresowani tym że ktoś miał wyższe wykształcenie albo jakiś inne doświadczenia zawodowe. Było to zwykłe chamstwo w wymogach pisania podań, mistrzostwo w stresowaniu/straszeniu ludzi tak aby mieli dosyć, żeby się poddali i podjęli jakąkolwiek pracę lub utracili prawo do zasiłku.

 

Po kursie opowiedziałam to tej pracownicy Urzędzie Pracy, a ona potwierdziła mi moje postrzeżenia.

O dziwo podała mi możliwość pracy w prywatnej firmie i to na stanowisku fizyka.

Jako że firma była w pobliżu mojego zamieszkania udałam się tam niezwłocznie.

Okazało się że dyrektorem tej nie dużej firmy jest jeden z byłych pracowników z Ośrodka Badawczego w którym byłam poprzednio zatrudniona.

Wykorzystując wiedzę/technologię stamtąd założył swoją własną firmę.

Podobny przypadek znałam wcześniej, kiedy to na kursie jako konsulent do spraw Europy Wschodniej spotkałam innego znajomego współpracownika, a i sama miałam plany założenia własnego biznesu.

Miałam wtedy plany robić ekologiczne oczyszczalnie w Polsce, ale niestety był mentalny, nie do przekroczenia mur z skorumpowanymi władzami gminnymi.

Nie pomogły nawet moje prywatne kontakty i przez nich propagowanie mnie w radiu.

Takie były czasy wtedy pod „komuną” czyli Związkiem Radzieckim. Po duńsku Komuna to Urząd Miejski.

Ale wracając do tej wysokopłatnej oferty pracy.

Wszystko było umówione, płaca, zakres obowiązków – akceptowałam to mimo podejrzeń o szkodliwości promieniowania rentgenowskiego na jakie mogłam być narażona.

Obecnie ta firma robi urządzenia do prześwietlania bagaży na lotniskach.

Ta ochrona którą tam mieli nie była według mnie wystarczająca, ale biorąc pod uwagę że nie często i krótko będę pod wpływem promieniowania mogło tak nie szkodzić.

Mówiłam sobie ten rok do emerytury to jakoś dorobię a płaca była moim marzeniem, tyle powinni mi płacić już dawno.

 

Umówiłam się z dyrektorem że podpiszemy umowę w przyszłym tygodniu.

A tu nagle, kiedy przejeżdżałam na rowerze koło tej firmy słyszę kobiecy głos, który mnie ostrzega: „Nie podejmuj tej pracy”.

Zdziwiło mnie to trochę i od tej pory moje myśli były skupione  na tym czyj to głos mógł to być, podobny był do tego o słyszałam kiedyś wiele lat temu. I tak sobie myślałam czemu mnie „Czarna Madonna?” ostrzega.

Za parę minut byłam w domu i kiedy tylko weszłam do części piwnicznej przez którą na co dzień wchodziliśmy i gdzie mieliśmy pralnię i wstawialiśmy rowery, usłyszałam telefon.

Nie zdążyłam się nawet rozebrać, odebrałam telefon, a w słuchawce słyszą głos dyrektora z poleceniem aby wstawiła się do podpisania umowy teraz i że to będzie z dofinansowaniem od Komuny.

Jak to, mówię, przecież w czasie uzgodnień nie wspominał  pan o jakimś dofinansowaniu komunalnym. Ustalił pan ze mną płacę, warunki a teraz coś pan miesza – poprosiłam go o czas do zastanowienia, zgodził się na to.

Ja już wiedziałam co mam robić – nie na próżno dostałam to ostrzeżenie.

Jemu zależało na taniej sile roboczej, znów na wykorzystanie, on będzie mi płacił 1/3 a resztę urząd państwowy, a jakie mam teraz zaufanie do niego co do bezpieczeństwa pracy?

Jestem przed emeryturą  i jeśli bym zachorowała na raka po przedawkowaniu promieniowania to nikt by się mną nie zainteresował - wykitowała ze starości.

 

Już kiedy próbowałam skarżyć się na skutki alergii, zmian kostnych i stresu w poprzedniej pracy.

I co nawet nie chcieli skierować mnie do bezpłatnej kliniki antystresowej. Ich lekarz mnie olał, napisał  jakieś kłamstwa o mnie w żurnalu, że to ja nie chciałam. Pisał sam jakąś książkę i nie miał czasu dla petentów – tak jak to skomentował kiedyś mój lekarz rodzinny, kiedy mu się skarżyłam na te kłamstwa znajomego mu lekarza.

 

Tak więc na drugi dzień udałam się do Centrum Pracy do swojej opiekunki i powiedziałam o tym jak mnie dyrektor okłamał i o moich podejrzeniach o braku dostatecznego bezpieczeństwa pracy.

Rozumiała to i poleciła mi pracę w Archiwum przy bibliotece. Oczywiście zgodziłam się na to, mimo ze pensja była równa zapomodze, ale to była praca bez wielkich wymagań.

Tak więc tutaj nauczyłam się przy okazji robić badania genealogiczne, wyszukiwania w bazach danych o przodkach mojego męża. Bawiło to i mojego męża i nawet mówił że spełniam pragnienia teścia, który dawno temu chciał poznać przeszłość swojego taty, który zamieszkiwał tereny południowe blisko granicy z Niemcami.

To też spowodowało że zaczęłam robić drzewo genealogiczne mojej rodziny z Polski.

 

Nic się nie dzieje z przypadku.

Nawet takie problemy, prace nie zgodne z wykształceniem mają jakiś sens, jak się to dopiero później okazuje.

Pracując w archiwum miałam czas na pracę polityczną, zostałam nawet przewodniczącą oddziału w naszym miasteczku.

Niestety będąc coraz wyżej widziałam jakiej manipulacji jesteśmy my, członkowie z dołu poddawani.

Jak mamy zgadzać się tylko z tym co góra powie. Nasze pisma protest np. odnośnie pozwolenia poddaniu aborcji dziewcząt od 16 roku życia i to bez zgody rodziców – zostawały bez jakiejkolwiek odpowiedzi.

Zaczęłam się zastanawiać czy to, że mam być jak róża odnosiło się do członkostwa w partii ze znakiem róży czy miało inne duchowe znaczenie.

 

 

 

 

 

 

   34.   Różokrzyżowcy w Kopenhadze

 

Szukałam w Internecie alternatywnej interpretacji bycia jak róża.

I zalazłam to o AMORC, czyli o różokrzyżowcach.

Nigdy o nich nie słyszałam.

Tak się też złożyło że kiedyś wpadło  mi w ręce ogłoszenie w prasie o otwartym spotkaniu u jednej członkini.

Pojechałam tam do niej chociaż było to dość daleko na północy wyspy.

Było to spotkanie w prywatnej starej willi z około 20 osobami.

Był mały poczęstunek, rozmowy, medytacja w czasie której czułam niesamowity przypływ ciepła tak aż zaczęłam się pocić. Były tu - większość osób, które się znały dobrze wcześniej ale nie zaniedbywały też nowych ciekawskich, których było chyba około trzech w tym i ja.

Zwróciłam swoją uwagę na jedną panią nie dużo młodszej ode mnie, z pięknymi długimi blond włosami upiętymi w kok.

Ta kobieta miała pełno biżuterii na sobie, nie wiem czy wszystko to było złoto prawdziwe ale tak wyglądało mi na to.  Potwierdziła to też tak mimo chodem w jakiejś dyskusji kiedy to powiedziała że nie brakuje jej złota ale wiedzy. Dopytywała się o jakieś szczegółowe dane z inicjacji, ich rytuałów, ale nie dostawała od nich bezpośrednich zadowalających odpowiedzi. Był tam mistrz, młody mężczyzna, który przedstawił się jako pracujący nauczyciel w szkole.

 

Tak więc dostałam od nich kilka broszurek do poczytania i zaproszenie na następne spotkanie ale już w samej ich siedzibie w stolicy.

Z powodu tego, że spotkanie kończyło się dosyć późno i ja musiałam bym opuścić ich wcześniej aby zdążyć na pociąg, sam mistrz zaproponował mi odwiezienie do samego domu, zbaczając trochę z trasy.

 

Zgodziłam się na to, ale w czasie jazdy z nim zaczęłam żałować bo jechał tak szybko, przekraczając przepisy, OK było późno mały ruch na drodze, ale gdyby tak coś wyskoczyło przed nami niespodziewanego nie byłby w stanie zahamować.

Tak więc przez większy czas miałam zamknięte oczy aby nie denerwować się i nie powtarzać, prosić bezskutecznie aby zmniejszył prędkość. Nie rozmawialiśmy dużo jak na początku, on koncentrował się na jeździe a ja modliłam się w ciszy.

Dojechaliśmy szczęśliwie, pożegnaliśmy się i obiecałam mu że pojawię się na następnym spotkaniu.

I tak się też stało. Spotkało się nas też około 20 osób. Oprócz mistrza nie było nikogo kogo co bym rozpoznała z poprzedniego spotkania. Były nowe twarze, widać było że się znają od dawna, albo mi się tak zdawało. Zaraz zostałam wciągnięta do prac na zapleczu, parzenie kawy, zastawianie talerzyków i filiżanek do kawy, bo mistrz przywiózł ze sobą jabłecznik, który prawdopodobnie miała osobiście upiec jego żona. Tak to też wyglądało jak postawił całą blachę ciasta na stół i zaczął kroić i rozdawać wszystkim po kolei.

Moją uwagę przykuwały trzy osoby, dwóch mężczyzn, oboje z problemami z oczami. Ten starszy nie mógł skorygować prawego oka a ten drugi miał czarną opaskę na lewym oku, a ta trzecia osoba to była dziewczyna tak bardzo chuda że aż myślałam - chyba ma anoreksję.

 

Po rozdaniu kilku broszur, informacji gdzie można kupować więcej materiałów jeśli ktoś ma taką potrzebę; później informacje o możliwościach stania się członkiem i taki ogólne sprawy.

 

Jak zjedliśmy cały jabłecznik, naprawdę dobrze smakował, sam mistrz zaproponował abyśmy poszli na pierwsze piętro do sali spotkań samych „murermester” po polsku, to mistrzów mularstwa.

 

Nie omieszkał też dodać, z nami są też inni mistrzowie i wskazał na tych dwóch co mieli problemy z oczami.

Szliśmy po krętych schodach, a ściany były obwieszone portretami/zdjęciami członków loży.

Zbyt szybko szliśmy abym mogła przypatrzyć się dobrze każdemu zdjęciu.

Weszliśmy do dużej sali. Nad wejściem był balkon.

Na przeciw taki jakby ołtarz, a lepiej obrazując tak jakby stojąca ambona na której leżała jakaś duża księga. Po obu stronach świeczki  na dużych stojakach. Z lewej strony jakieś dodatkowe drzwiczki i na za nimi drugi mały balkon z ciemnoniebieską kotarą z pluszowego materiału.

W sali po obu stronach były ustawione wzdłuż, rzędy krzeseł drewnianych.

Ale najpiękniejszy to był sufit, takie odwzorowanie nieba.

 

Po krótkim podziękowaniu za możliwość bycia tutaj (podziękował ten znany mi wcześniej mistrz), podkreślając że nie zdarza przebywać im się tu często i poprosił abyśmy ustawili się po środku w kole. Mieliśmy zamknąć oczy medytować, on tam coś szeptał ciszej i ciszej.

Ja szybko weszłam w stan wizji. Widziałam taką drogę, ściśle mówiąc ścieżkę polną, trochę krętą, która prowadziła do jakieś wnęki w skalistej górze. Jaskinię oświetlało światło. Ja stałam, nie poruszałam się na przód  po tej ścieżce ale przyglądałam się kwiatu, który był po lewej stronie. Była to jak lilia, z pięcioma płatkami i to w kolorze ciemno czerwonym niemalże krwistym.

Później pokazały się dwie ręce, które trzymały złotą koronę (z przodu był dominujący czerwony kamień/rubin, ale samego wzoru na jej szczycie nie mogę sobie dokładnie teraz przypomnieć), którą tak jak by chciały włożyć na moją głowę. I tu nagle słyszę wewnętrzny pytający głos „Czy ty masz iść za takim znakiem?”. W tym momencie tak jak bym się obudziła i spojrzała na znaki na naprzeciw stojących krzesełkach.  Nie, to nie był znak który wybrałam dla siebie i mojej rodziny, miał inne ramiona.  Tak więc całkowicie otrząsłam się i zaczęłam oglądać się i obserwować innych co robią.

Wszyscy stali nadal  z zamkniętymi oczami, ale po jakimś czasie mistrz zaczął znów mówić aby uczestnicy powoli budzili się. Nie miałam możliwości rozejrzeć się więcej po sali bo po niedługim czasie zaczęliśmy schodzić do pomieszczenia na parterze, tego samego gdzie jedliśmy jabłecznik. Wielu z uczestników żywo opowiadało swoje doznania. Mistrz poprosił osoby chętne, do opowiedzenia swoich wizji. Tak pani, którą podejrzewałam o anoreksję była bardzo ożywiona opowiadaniem że po raz któryś z rzędu doznała tego samego widzenia, ale nie wyczułam jakiegoś zainteresowania mistrzów jej opowiadaniem. Inni byli trochę więcej powściągliwi, a ja udałam że nic nie odczuwałam ani widziałam.

Później kobiety zabrały się do zmywania naczyń a ja wycieram. Zapraszały mnie do ponownego przyjścia, ale ja im nie zdradziłam że to ostatni raz jestem tutaj.

 

Postanowiłam dowiedzieć się więcej na temat mojego znaku, a nawet zrobić/wymyślić herb mojego rodu, który zawierałby go.

 

Stało się to po śmierci taty - wzięłam herb tego miasta gdzie tatuś został pochowany.

A jako że miał w sobie orła czyli ptaka, symbolu Polski, a zarazem symbol Jana, oraz kłos pszenicy (w takiej łezce, a mówiąc szczerze przypominającą kształtem kobiecą „waginę”), które tak jakby symbolizowały początki naradzania się Ewangelisty i chleba.

Do tych symboli wplotłam nasz znak na tle rozchodzącego się ze środka promienia: jasno niebiesko, szarego jak woda czy powietrze. I to wszystko własnoręcznie wyhaftowałam i umieściłam pod szkłem. W ramie srebrnego koloru.

 

 

 

herb  Gebus

 

 

Dopiero teraz zrozumiałam słowa „bądź jak róża!”- czyli mam uzyskać świadomość Chrystusową, która rodzi się w człowieczej duszy i jej powiązania z mistycznymi tradycjami. Czyli mam przejść tajemnicę transformacji, te ukryte alchemiczne procesy, co staje się możliwe pobierać pożywienie dla siebie od słońca i ziemi a później objawić je we mnie samej. To jest droga do boskiej świadomości – otworzenia i rozwinięcia duchowej róży albo lotosu.

A kiedy otworzy się u mnie róża serca, która jest płomieniem duszy i stopniowo jej wewnętrzny pączek będzie rósł, gdzie świetliste płatki rozwijają się będą aż do osiągnięcia punktu sakralnego (bożej iskry), gdzie „Światło światłości” w otwartej róży stanie się świętym Graalem.

Tak jak róża obraca się w stronę tego fizycznego słońca tak nasza dusza kieruje się w stronę tego duchowego słońca, a więc rozwija w kierunku Stworzyciela czyli Boskiej Miłości.

I tutaj najlepiej rozumiemy czyn miłości Chrystusa Jezusa, kiedy to zawisł na krzyżu za nas i to światło zmartwychwstania wielkanocnego poranka.

 

Siedem świeczników w siedmiu kościołach, daje 49 płatków róży pod którą trzymana jest tajemnica myśli Boga w ubraniu natury.

 

 

 

 

 

   35.   W Szczecinie

 

Nie długo miałam kończyć 60 lat i przejść na emeryturę.

 

Uważałam że należy mi się coś z Polski, przecież harowałam tutaj, uczyłam dzieci matematyki i fizyki w szkole podstawowej, a później po skończeniu studiów wyższych na Uniwersytecie Śląskim,  uczyłam fizyki i astronomii w gimnazjum.

 

Przesłałam do ZUS moje dawne świadectwa pracy ale oni żądali nowych poświadczeń.

Tak więc musiałam jeździć do moich poprzednich miejsc zatrudnienia i wyciągnąć na nowo. Taka biurokracja, a w końcu jak się okazało większą kwotę emerytury mogłam uzyskać podając mój wiek i otrzymać tak zwaną emeryturę starczą. Taka biurokracja, taki brak informacji.

A że nie wierzyłam im, nawet że te moje pisma oryginały dotrą do nich, postanowiłam pojechać osobiście, a przy okazji odwiedzić moich znajomych ze szpitala psychiatrycznego w Szczecinie.

 

Najpierw udałam się do domu Anny, jej mama przyjęła mnie bardzo mile, odstąpiła mi nawet swój pokój stołowy gdzie sama spała, a sama przeniosła się do pokoju córki. Ani tatę widziałam krótko przyszedł przywitał się ze mną ale nie chciał wziąć tego wina które miałam ze sobą. Był trochę zażenowany i po przywitaniu szybko udał się do swojego pokoju. Ani mama przyjęła bombonierkę i 100 zł z dużą radością. Była bardzo rozmowna i widać było że to była osoba bardzo uduchowiona.

Rozmawiałyśmy długo razem, Ania pokazywała mi swoje obrazy, które malowała, w większości to były tematy religijne. Anna była zadowolona, czuła się dosyć dobrze ale pozostawała na tabletkach od których była uzależniona.

 

Na drugi dzień pojechałam autobusem do ZUS w towarzystwie mamy Ani.

Wróciłam z urzędu sama, załatwiłam to wszystko, dostając potwierdzenia kopi z oryginałem, tak więc nawet zaoszczędziłam na tym, bo takie potwierdzenie w Polskiej Ambasadzie kosztowało by mnie więcej niż ta cała podróż.

Przyszłam z powrotem do domu Ani, jej mama przygotowała dobry obiad; po obiedzie poszłyśmy do klubu gdzie Anna często chodziła, był to taki środowiskowy klub dla rodzin związanych z psychiatrią.

Tam w barze tego klubu Ania zamówiła ciastka i kawę dla nas, a później coraz inne napoje dla siebie, po tym jak powiedziałam jej że ja zapłacę. Musiałam później przerwać to bo zaczęła wymyślać coraz to nowsze, widać było że nie miała granicy, a ja musiałam jechać dalej do innych, z którymi się umówiłam. Ania chciała abym jeszcze jedną noc spała u nich ale ja nie miałam na to ochoty sprawiać kłopotu jej mamie, która nie wyspała się, śpiąc razem w jednym łóżku z córką.

Jak się okazało to Anny rodzice mieszkali razem ale nie byli ze sobą z powodu pijaństwa jej ojca. Prawdopodobnie był on po odwyku, stąd ta odmowa wzięcia alkoholu. Widać też po nim, po jego cerze, że miał za sobą długi czas alkoholowy i sam stosunek córki do niego, jak do kogoś którego się bała.

 

Drugą noc zamierzałam spędzić u mamy Adama. Ładna kobieta, mieszkała sama po wyprowadzeniu się jej syna do Londynu. Miała też drugiego syna z którym  miała sporadyczny kontakt. Z tego co wywnioskowałam miała jakiegoś konkubina. Mieszkanie ładne, zadbane i z wieloma figurami kotów i takich egipskich rzeczy. Mama Adama pozwoliła mi poczytać wypisy z pobytu Adama w szpitalu. Opowiadała mi też o dziwnych rzeczach, które działy się w jej mieszkaniu jak np. otwieranie się drzwi od szafy i samoczynnym wyrzucaniu z niej rzeczy. Tak jakby jakieś siły niewidzialne tam działały. Próby podpowiedzenia, że to z powodu takiej dużej ilości figur tych kotów mogło mieć wpływ, ale ona twierdziła że lubi koty i że nie było tego wcześniej tylko kiedy Adam pojawiał się w domu. Adam obecnie przebywa w Londynie, tak pomogła jej ustalić ITAKA, biuro osób zaginionych. Powiedziano jej też, że przebywał w szpitalu  po tym jak jakiś mężczyzna wbił mu nóż w brzuch i że Adam nadal nie chciał aby podawali matce adresu swojego obecnego miejsca zamieszkania.

 

Mama Adama twierdziła, że on znienawidził ja po tym jak oddała go w ręce psychiatrii i że jej powiedział, że jej nigdy tego nie przebaczy. Próbowałam dowiedzieć się o jej stosunku do kościoła i z tego co wyczułam stroni od ich „propagandy” tak ja się wyraziła.

 

Zamówiłam sobie noclegi u sióstr zakonnych i to na czas nieokreślony bo moim głównym zadaniem/chęcią było odszukać tego bezdomnego, którym zajmowałam się w szpitalu  i który miał to widzenie ukrzyżowanego Jezusa ze sobą samym. Pomocna tu była Ania, która podpowiedziała mi że czasami widywała Włodka w pobliżu kościoła Serca Jezusa. Jak więc po przespanej nocy w  Pensjonacie Sióstr i zrobieniu wywiadu o miejscach gdzie zatrzymują się bezdomni, wybrałam się do noclegowni. Jak tam zaczęłam rozpytywać się czekających ludzi na ciepły posiłek, niektórzy znali tego jednonożnego Włodka. Niektórzy mężczyźni zaczęli się podśmiewać ze mnie, że może zakochałam się w nim. Wszystko w tym ośrodku było zamknięte. Nie byłam w stanie skontaktować się z jakąś ze sióstr tam pracującą. Tak więc musiałam czekać kiedy otworzą drzwi w porze posiłków. Poszłam na miasto trochę tak pooglądać ale nie było za dużo czasu na zwiedzanie. Po drodze zrobiłam zadęcia kościoła ewangelickiego, a że byłam trochę głodna kupiłam sobie jakiegoś hamburgera. Ciepły obiad postanowiłam zjeść razem z tymi bezdomnymi i spróbować jak to jest.

 

Po przybyciu do jadłodajni dla bezdomnych usadowiłam się w pierwszym rzędzie przed drewnianym małym ołtarzem.

 

 

 

kaplica/wydawanie posiłków Szczecin

Schronisko dla Bezdomnych Mężczyzn prowadzone przez Siostry Misjonarki Miłości Matki Teresy z Kalkuty

 

 

Zaczęłam robić zdjęcia krzyża, ale podszedł do mnie jeden z bezdomnych i ostrzegł że siostry nie zezwalają na robienie zdjęć tutaj. Widziałam we wejściu, były jakieś siostry pochodzące z zagranicy, jakieś mulatki, spytałam się o siostrę mówiącą po polsku. Dowiedziałam się że przyjdzie trochę później. A jak przyszła ta siostra to nie było czasu na rozmowę bo okazało się że teraz będzie msza św. Mszę świętą sprawował starszy ksiądz z poważną chorobą Parkinsona, ręce mu tak silnie drgały, że rozsypał komunię św. na obrus ołtarza, a potem pozbierał je z dużym wysiłkiem z powrotem do szerokiego kielicha. Kazanie było takie informujące między innymi o tym że wszyscy pojechali na pielgrzymkę do Częstochowy. Ciekawa byłam jak sobie poradzi ten ksiądz z rozdawaniem komunii, ale udało mu się, tacka była pod każdą brodę, no i ludzie bardzo pomocni i uważni. Po mszy św. to nie był koniec modlitwy, to koronka do Miłosierdzia Bożego, to znów taka pieśń, to znów jeszcze jedna. Ludzie byli tak wygłodzeni a siostra Polka z takimi wyrzutami, z taką złośliwością, że „do koryta to im się spieszy” i tak dalej. Tak się dosłownie wyraziła i tym mnie wkurzyła, że niemal chciałam wstać i coś jej powiedzieć do słuchu. Ja byłam w mieście zjadłam sobie trochę i już czułam głód, a ci ludzie czekali cały czas tutaj, to mogłam domyślać się jacy są głodni. Z tego co się dowiedziałam dla niektórych to był jedyny ich posiłek w ciągu dnia. Tutaj brali sobie do słoiczka resztki zupy, jeśli została, no i trochę chleba.

 

Obiadu doczekaliśmy się po godzinie 16. Chyba z trzy minuty trwało to od pozwolenia do ustawienia ławek na których siedzieliśmy podczas mszy św. i ustawienia ich do stołów. Podawano zupę w wiaderkach, była to grochówka, nawet smaczna, było tam też widać takie kawałki boczku i skwarek. Chleba każdy mógł dostać więcej, jak poprosił dodatkowo, normalnie były dwie kromki dla każdego. Do tego był kompot ze śliwek. Sąsiad na przeciwko ucieszył się jak mu powiedziałam że może wziąć moją porcję chleba. Wszyscy dostali po porcji zupy a potem była dolewka. Widziałam jak niektórzy od razu przelewali zupę do przyniesionych słoików a zjadali później dolewkę. Tutaj uświadomiłam sobie w jakiej korzystnej materialnej sytuacji ja się znajduję. Przecież nigdy nie pragnęłam chleba tak jak ci bezdomni. Teraz zobaczyłam ten inny świat o którym opowiadał mi Włodek. Kompotu z śliwek nie byłam w stanie wypić bo się okazało że w moim kubku była w kompocie stara torebka herbaty. Chyba ktoś w kuchni robił sobie herbatę i nie umył kubka w którym mi podano albo w inny sposób ta torebka herbaty dostała się do kompotu, może z garnka którego nie umyto?

 

Po tym późnym obiedzie udałam się razem na taki plac, tak jakby jarmarczny gdzie jeden ze znajomych Włodka mnie zaprowadził. Na tym placu nie zastaliśmy Włodka, ale jakiś inny mężczyzna powiedział mi w którym kierunku mam iść i gdzie ewentualnie mogę spotkać go. I tak szłam tą ulicą, doszłam do tego kościoła, o którym wspominał Włodek i Ania. Gdzieś ok. 200 m za nim zauważyłam wózek inwalidzki i na nim rozpoznałam Włodka. On mnie nie rozpoznał mimo że przypominałam mu o naszym wspólnym pobycie w szpitalu, o tym jak mu czyściłam nogę. Ale on wspominał jakąś panią która czasami da mu jedzenie. A po zapytaniu o tą książkę, którą pokazywał mi w szpitalu, uśmiechnął się i wyjął ją pieczołowicie zawiniętą w reklamówce zwisającą z tyłu na wózku. Spytałam go się co chce abym mu kupiła – odpowiedział piwo i paczkę papierosów. A że byliśmy blisko przed sklepem spożywczym zaproponowałam abyśmy tam razem weszli. Trochę się obawiał ale ja wzięłam wózek razem z mim i popchałam do sklepu. Kazałam mu aby sobie sam wybrał piwo i markę papierosów. Sklepowa znała jego nawyki, czyli był tutaj znany ze swojego żebractwa i nałogu. Tak więc prawie bez rozmów podała mu to co chciał, a jak powiedziałam do niej dwie paczki jak podawała mu papierosy, widziałam taką radość na Włodka twarzy. Teraz zaproponowałam mu abyśmy poszli coś zjeść sobie. On mówił że nie jest odpowiednio ubrany aby wchodzić do baru, no i wózek jest przeszkodą. Ja weszłam sama i spytałam się właściciela czy mu by przeszkadzało abym wjechała z jednym panem na wózku inwalidzkim, jemu to nie przeszkadzało -  proszę bardzo” - powiedział. Ale niestety nie udało mi się namówić Włodka do zjedzenia razem z innymi. Tak był zażenowany i z takim poczuciem mniejszości swojej osoby, że musiałam zamówić na wynos. Kupiłam placki z sosem pieczarkowy, takie sobie wybrał jedzenie ze względu na brak zębów i trudności z gryzieniem pokarmów. Później wybraliśmy się na ławeczkę przy kościele, gdzie jak wyczułam był częstym bywalcem. Ja zamówiłam sobie to samo, nawet było smaczne, ale on po spożyciu połowy porcji zawinął resztę i schował do reklamówki na później. Powiedział że jego żołądek jest skurczony z powodu głodówek i nie potrafi zjeść dużej porcji na raz. Powiedział do mnie - ” Będę miał to na jutro”. Dziękował mi cały czas, aż w końcu mu zabroniłam tego, czułam się jakbym była kimś lepszym, jakbym nie z tego świata, kiedy nazywał mnie aniołem i chciał mnie pocałować w rękę. Wspominał mi też o tym drugim aniele, co mu też czasami kupuje.

 

Pytałam się go gdzie śpi, odpowiedział że wjeżdża do bramy i śpi jak popadnie, w różnych miejscach, najgorzej to w zimie, latem to nie ma problemu.

 

Spytałam się gdzie się kąpie, odpowiedział że nigdzie. A na pytanie czy chciałby się wykąpać, odpowiedział „tak bardzo chętnie”. Pomyślałam sobie o moim pensjonarskim pokoju,  z dwoma łóżkami, ubikacją z umywalką, a szczególnie tej na korytarzu wspólnej łazience z dużą wanną. Spytałam się też czy chciałby wyspać się jak człowiek na łóżku, odpowiedział że „tak, ale to nie ma być łóżko u sióstr w schronisku”. Powiedziałam mu, że zabiorę go do tego pensjonatu gdzie ja jestem, to jest u sióstr ale tak jak w hotelu. Zgodził się i poprosił o pozwolenie na zapalenie papierosa. Powiedziałam że to on decyduje a nie ja. Tak więc on zaciągał się papierosem a ja zadzwoniłam do siostry Miriam, co się zajmowała noclegami. Spytałam się jej czy mogłabym na 1 albo 2 noce przyjąć jednego bezdomnego. Oczywiście ja płacę, i czy może dać mu osobny pokój pobliżu mojego albo pozwolić mu się wyspać na tym wolnym łóżku co jest w moim pokoju, jeśli boi się go. Spytała czy to jest mój mąż, ja odpowiedziałam że nie ale mój dobry znajomy ze szpitala. To ją oburzyło że ja chcę spać z obcym w jednym pokoju, ale odpowiedziałam że nie oto mi chodzi, mają tak dużo wolnych pokoi i proszę o wynajęcie jeszcze drugiego. Odpowiedziała, że jak przyjdę to porozmawiamy. Tak więc powiedziałam Włodkowi aby czekał tutaj gdzie teraz jesteśmy i był o godzinie 20  (było to lato i widno) a że ja teraz jadę załatwić mu nocleg, no i tą kąpiel.  Jak przyjadę to weźmiemy taksówkę i pojedziemy tam. Obiecał że będzie czekał o umówionej godzinie.

 

Śpieszyłam się bardzo i prawie z zadyszką odwiedziłam Miriam. Wypytywała o tego człowieka, skąd go znam, i o tym że nie każdemu wynajmują pokoje, a w końcu powiedziała że jakby inni bezdomni dowiedzieli się to by mieli tu najazd takich. Tak sobie pomyślałam, ale się izolują, ludzie nie mają gdzie spać a oni posiadają około 50 wolnych pokoi stojących pusto. Nie było prawie gości, tylko ja i inna młoda mama, która przybywała w Szczecinie ze względu na operacje swojego dziecka i chcąc być przy swojej córeczce jak najwięcej czasu. Tak więc przychodziła tylko na śniadania i później na ciepłe kolacje.

 

Byłam bardzo zawiedziona, nie pomogły prośby, zapewnienia o opłacie z góry. Nic nie pomogło, kategorycznie dostałam NIE.

 

Pojechałam z powrotem na to miejsce przy kościele ale Włodka nie było. Wokół kościoła jeździła policyjna furgonetka, nie wiem czy Włodek wystraszył się, czy się rozmyślił. Było to trochę podejrzane bo tak zwalniali i tak jakby przypatrywali się mnie. Czekałam do 21, bo myślałam że Włodek pojawi teraz kiedy ruch na ulicy stopniowo zaczął cichnąć. Niestety musiałam wracać bo bałam się że mi ta siostra nie otworzy jak przyjdę za późno. Miałam nadzieję że jutro spotkam Włodka gdzieś w tym samym miejscu co i dzisiaj i że wymyślimy jakieś inne rozwiązanie dla niego.

 

Niestety następnego dnia nie udało mi się spotkać Włodka, ani śladu, nikt go nie widział. Postanowiłam udać się do Urzędu Miejskiego i wypytać się o niego, znałam jego imię, nazwisko i datę urodzenia.

W urzędzie znano go dobrze i zanano jego rodzinę, jego rodzeństwo, które nie chce utrzymywać z nim kontaktu. Spytałam się również z jakich pieniędzy jest to dożywianie przy noclegowni, które odwiedziłam wczoraj. Dowiedziałam się że Urząd Miasta też dofinansowuje oraz inne fundacje. Na moje pytanie kto z urzędu kontroluje to co wspomaga finansowo, odpowiedziano mi ze zdziwieniem że to kościół ma w swoich rękach i urząd nie miesza się do tego.

 

Spytałam się czy jest możliwe zrobienie dokumentów p. Włodkowi, bo jak z tego co wiem nie posiada takowych oraz ubezpieczenia go, bo podjęłam decyzje zabrania go do Danii na święta Bożego Narodzenia, tak aby spędził zimę w domu i łóżku. Odpowiedzieli mi że spróbują go odnaleźć i zajmą się nim. Groziłam im że jak przyjadę drugim razem a nie będzie udzielona mu pomoc to nagłośnie to w prasie i w telewizji.

 

Tak jak obiecali odszukali go, ubezpieczyli go ale on nie chce poddać się dalszej ich opiece  i nie zamierza wyjeżdżać na święta gdziekolwiek. Powiedział że takie życie odpowiada mu i nie chce go zmieniać. Tą rozmowę przeprowadziłam telefonicznie z pracownicą którą wcześniej poznałam, rozmowa z nią przekonała mnie że jest tak jak mi mówi, bo i ja wyczułam że Włodek przyzwyczaił się do takiego życia, swoich kumpli i swojego żebractwa. Nie znał innego życia. A właściwie to i z ulgą przyjęłam to bo się trochę bałam jakby mój mąż przyjął takiego człowieka w swoim domu. Planowałam zrobić taką historyjkę o kimś z rodziny, któremu się w życiu nie powiodło.

A Włodek był jakby częścią mojej rodziny ale tej duchowej.

Do Danii zapraszałam często rodzinę a nawet koleżanki tak więc myślałam że i tym razem udałoby się, bo czasem rodzina bywała po trzy albo więcej miesięcy.

 

Po powrocie do tego katolickiego pensjonatu byłam wewnętrznie zła. Poszłam na mszę wieczorną do przyległego mu kościoła. Mszę odbierałam krytycznie, kazanie takie nijakie, burzył mnie kontrast sielankowego życia tam prowadzonego i tego na zewnątrz. Krążyły mi myśli, komu Kościół służy, tym bogatym tak jak ja i tej pani z którą jadłam posiłki, z wyglądu bogato ubranej, czy tym maluczkim w potrzebie - tak jak głoszą. Jak mi to wszystko pachniało obłudą, wszystko na pokaz bez miłosierdzia, chociaż tak te siostry zwały się.

 

Wstałam rano wcześnie i postanowiłam wracać do Danii, nie chciałam dłużej przebywać u sióstr.

 

Wyszłam spakowana, chciałam zjeść śniadanie ale siostra Miriam spała jeszcze, postanowiłam opuścić ten hotel bez śniadania, chociaż już opłaconego. Miałam autobus do Niemiec o 10-tej ale jeszcze dojazd, a tu prawie ósma a ja nie mogę wydostać się żadnymi drzwiami bo wszystkie były pozamykane. A jak by tak był pożar, wszystko zamknięte, jak wydostać się, czemu nie można odtworzyć drzwi od wewnątrz. W złości postanowiłam przywołać siostrę przez dzwonek na wypadek jakiegoś nieszczęścia. Miriam przyszła częściowo ubrana  i oburzona na mnie. Poprosiłam o natychmiastowe wypuszczenie mnie, nie unikając komentarzy co do regulaminów bezpieczeństwa. Skomentowała to tym że muszą się zamykać od złodziei z zewnątrz, bo już taki przypadek mieli.

 

Spytała się czy nie zostanę na śniadanie ale odpowiedziałam jej aby dała to śniadanie jakiemuś bezdomnemu i wyszłam.

 

 

 

 

 

 

   36.   Mieszkam w Raju

 

Powrót do domu w Danii był długi i męczący, jazda autobusem przez Niemcy i to z przesiadką. Jechałam całą noc bo autobus był przez Jutlandie, a ja wcześniej nie zaplanowałam sobie powrotu, wsiadłam po prostu w pierwszy autobus  co jechał, tak aby być bliżej Danii.

 

W nowo wybudowanym domu czułam się jak w raju.

Dom według własnego projektu moim i męża. Ogródeczek z wieloma sosnowymi i owocowymi  drzewkami, obok otaczające pola uprawne, nie daleko las, jeziorka. Piękny krajobraz z pagórkami, a ponadto w pobliżu ustawione kamienie na których wykute jest „wzgórze raju” a na drugim „dolina raju”. A kiedy na wiosnę patrzy się na te pola z żółtymi kwiatami zasianego tam rzepaku, nie mam wątpliwości że mieszkam w raju.

 

I tak kiedyś rano wybierając się do pracy postanowiłam napisać wiersz na temat moich odczuć. Był to mój pierwszy wiersz w życiu. Nigdy nie miałam takiej ciągoty do pisania liryki jak w tym dniu. Pracowałam wtedy w Archiwum i często byłam tą pierwszą, która przychodziła do pracy. Szefowa przychodziła o różnych porach, raczej dostosowując się do zaplanowanych zajęć czy spotkań. Tak więc mogłam sama zaplanować robotę wcześniej ustaloną i miałam wystarczająco czasu na swoje sprawy. Zaczęłam najpierw pisać ołówkiem na papierze bo tak mi było najlepiej przelewać moje spontaniczne myśli. Później widząc jak dużo błędów tam jest pisząc po duńsku, postanowiłam przenieść  to na komputer, który poprawiał mi błędy. (Jako ścisły umysł nie mam zdolności językowych czego sami jesteście świadkami, ale przekraczam swoje granice, odważając się napisać książkę). Tu nie jest motywem zarobek/pieniądze ale pomoc innym, którzy będą borykać się z obudzoną energią Kundalini.

 

Jak szefowa przyszła, pochwaliłam się jej, o moim pierwszej w życiu próbie napisania wiersza. Ona uśmiechnęła się tylko, bo też lubiła poezję i sama miała zdolności pisarskie. Jej przyjazne podejście podniosło mnie na duchu i ośmieliłam się spytać ją, czy by mi nie pomogła trochę, zaczęła to czytać i stwierdziła że musiałaby to pisać od nowa aby to miało jakiś sens po duńsku a na to nie ma czasu. Tak więc zostałam z tym sama. Przyszłam do domu i wieczorem poprosiłam męża aby mi poprawił błędy no i to zrobił jako tako poprawnie ale na więcej nie miał ochoty.

Na drugi dzień odwiedziła nas w archiwum taka dodatkowa bezpłatna pomoc. Przychodzili tu starsi ludzie, którzy znali historię tego miasteczka/wioski i pomagali w opisie zdjęć i ich archiwizacji. Przy okazji pili kawę którą im robiłam, czasami kupowałam jakieś ciastka i tak spędzali wspólnie czas na pożytecznym działaniu. Zwierzyłam się jednej pani o której trochę wiedziałam, że znała Polaków w przeszłości  i to jeszcze z Lolland gdzie dużo Polaków zamieszkiwało jeszcze przed i po wojnie. Pokazałam jest moje wypociny, które mi mąż poprawił i spytałam jej czy by była tak uprzejma przeczytać i może skorygować tak aby to wszystko trzymało się kupy i lepiej rymowało. Ona z wielką radością wzięła się do pracy mówiąc, aby jej nie przeszkadzać przez najbliższą godzinę. Ja zajęłam się pracą na komputerze a ona skupiona, tylko od czasu do czasu zadała mi jakieś pytanie odnośnie mojej rodziny i pisała dalej. Nie wiem ile to trwało godzinę a może półtora, wstała i dała mi kartkę do przeczytania. Przerobiła mój wiersz od nowa, umieściła to co ja pisałam wplatając w to dodatkowe swoje spostrzeżenia i tak po niewielkich uzgodnionych z nią poprawkami przepisałam wiersz na komputerze. Tytuł po duńsku był  Jeg bor i paradiset” to znaczy  „Mieszkam w raju”. Z jaką wielką dumą pokazałam go mojemu mężowi, który skomentował „no nie złe, ona umie rymować”. Tak więc to ja zaczęłam ten proces myślowy a ta Dunka napisała wiersz. Czyje to było dzieło - z ducha moje a z ciała jej.

Nie omieszkałam dać go do miejscowego czasopisma, do broszurki kościelnej oraz  do miesięcznika wydawanego przez ludzi którzy byli albo są nadał pod opieką psychiatrii.

Oczywiście na końcu było podziękowanie dla tej pani za pomoc w pisaniu. Ta lokalna gazeta wydrukowała to z komentarzem aby inni też próbowali, mieli odwagę przysyłania do nich swoich dzieł.

 

Zmontowałam ten wiersz ze zdjęciami które były związane z omawianą tematyką. Później mój mąż zamówił mi taką ramę gdzie moje dzieło we współpracy z innymi powiesiłam na ścinanie w salonie naszego domu.

Nie omieszkiwałam zwracać uwagę na moje dzieło odwiedzającej nas rodziny.

 

Drugim razem miałam także, takie odczucie, że mieszkam w raju ale o tym przypadku, opiszę później w czasowej chronologii.

 

 

 

 

 

 

   37.   Daję ci całą Ziemię

 

Przyszła pora zbiorów. W kościele mojego męża, tak to nazywam, bo w tym wyznaniu był chrzczony, były obchodzone corocznie ta jak i w tradycji kościoła katolickiego tak zwane dożynki. Teściowa, że jako miała piękny głos sopranu śpiewała w „folkekirke” tzn. Kościele Ludowym (protestanckim), gdzie władzę na parafiach posiadają wybrani ludzie, podobnie jak w partii. Oni to członkowie Rady decydują kogo za księdza chcą, prowadzą też spotkania naradzając się co do kierunku i zadań parafii. Niestety Duńczycy mają ministra kościoła co wymyśla inne prawa niż oddolnie lud oczekuje, tak na przykład z tymi ślubami homoseksualistów, o czym wcześniej wspominałam, co mnie napełnia  odrazą.

 

Na czele kościoła stoi świecka królowa, która najwidoczniej używa księży tylko do wzbogacania swoich obchodów rodzinnych – nigdy nie widziałam nikogo z dworu królewskiego aby przystępowali do komunii św.

 

Tak więc poszłam na taką mszę dziękczynną/dożynki.

 

Wzięłam do kryształowego koszyczka owoce naszych plonów z naszej działki, a po drodze pozbierałam trochę jabłek dziko rosnących przy takim Centrum Psychiatrycznym w naszym miasteczku i trochę dzikiej róży rosnącej przy jeziorku/rodzaj zbiornika wody deszczówki.

Koszyczek kryształowy z owocami i warzywami nadziemnymi postawiłam przed głównym ołtarzem a te dzikie owoce zebrane po drodze, jak i te ziemne warzywa  np. cebule położyłam na stołeczku przed drewnianą figurą „Marii Matki Jezusa?”.

Jest to figura wydłubana w drewnie i poważnie uszkodzona czy to poprzez wilgoć czy też ktoś próbował ją zniszczyć, nie wiem dokładnie, mam trochę źródeł, do kogo należała kiedyś.

 

Jak się okazuje że 100 lat temu był to kościół katolicki, była z tej okazji uroczystość upamiętniająca powstania w nim kościoła protestanckiego tj. wyświęcenia po nowemu.

 

Ta drewniana figurka ta nie ma nóg ani rąk.

Coś co prawdopodobnie trzymała Maria w ręku, są tylko ślady, może to był Jezus jako dziecię, a może coś innego, muszę poszukać w archiwach w Kopenhadze. Dziwne też nakrycie głowy co takiego jak obecnie noszą katolickie zakonnice, ma ta kobieca postać na głowie. Nie jest mi wiadome czy Maria Mama Jezusa chodziła w takim ubiorze.

 

Ale do rzeczy, tak jak wspomniałam wcześniej ofiarowałam „Jej” te dzikie płody ziemi i potem usiadłam na ławce aby uczestniczyć we mszy św. Dobór pieśni był piękny, tak przemawiający do mojego wnętrza, szkoda że nie zabrałam ze sobą tej kartki z wydrukowanymi numerami pieśni, bo po jednej z pieśni słyszę głos kobiecy, głos jakby wychodzący od tej drewnianej postaci: „Daję ci całą Ziemię”.

 

Hvalso Kirke

 

Kościół w Kirke Hvalsø

 

 

Szok podobny do przeżycia w kaplicy „Czarnej Madonny?” na Jasnej Górze.

 

Najpierw „Maria Magdalena?” gdzie stopniowo zaczęłam przekonywać się, że Czarna Madonna na Jasnej Górze to Ona, oddaje mi swoją koronę na Jasnej Górze, a teraz całą Ziemię w posiadanie od „Marii Matki Jezusa?” albo od innej władczyni Ziemi, drewnianego pala Aszery. Z tego co mi wiadomo z Internetu do różnych figur a nawet obrazów mogą wchodzić różne duchy. A może ten snop światła, który towarzyszył kobiecemu głosowi na Jasnej Górze miał jakiś wpływ? Jak na razie nie jestem w 100% przekonana do kogo należą te głosy kobiety.

 

Takie wyróżnienie i taka odpowiedzialność. Czym sobie zasłużyłam ma takie honory, czy już całkiem nie trzymam się rzeczywistości, czy to naprawdę dzieje się, że mam kontakt z tymi energiami ludzi kiedyś zamieszkujących na ziemi a może w niebie.

Następnym razem nie omieszkałam podziękować i pocałować w czoło tę drewnianą figurkę.

 

W tamtej chwili byłam w przekonaniu, że tu był duch Marii- Mamy Jezusa.

Zaczęłam stawiać kwiaty przed tą figurką, zapalając również świeczkę na świeczniku zrobionym w postaci jakby kuli ziemskiej. Była tam duża świeca w środku a w dwóch półokręgach małe świeczki w aluminiowych pojemniczkach. Przechodząc koło drewnianej figurki Marii, miałam jakieś tu skojarzenia podobieństw, z tym co czytałam na temat drzewek, pomników z drewna w religii kananejskiej i zaczęłam skłaniać się przechodząc obok. Nie wiem jak to przyjmowali protestanci ale jakoś nikt mi nie zwrócił uwagi na początku, do czasu kiedy zaczęłam posuwać się dalej. Ale to opisze trochę później.

 

Odczuwałam cierpienia Ziemi jako moje cielesne bóle.

Czułam to przede wszystkim w partii brzusznej. Te odczucia moje przede wszystkim związane były z przesileniami, planetarnymi powiązaniami, wpływami Słońca i Księżyca na Ziemię.

To jest temat na osobną część opisów.

 

 

 

 

 

 

 

   38.   Jesteś  bogiem

 

Przychodziłam częściej do tego kościoła protestanckiego niż jeździłam do kościoła katolickiego w Roskilde czy Kopenhadze. I to z wielu powodów. Po pierwsze w Roskilde był ksiądz obcokrajowiec który słabo mówił po duńsku i chociaż starał się bardzo aby msze św. były jak najbardziej uroczyste i dobre, ale co z tego jak z kazania nic nie rozumiałam. Po drugie wyjazdy były czasochłonne no i koszty podróży. A po trzecie czułam się coraz lepiej w miejscowym kościółku, gdzie spotykałam swoich przyjaciół z partii z którymi lubiłam porozmawiać i uścisnąć „moja duńską mamę”, jak tak nazywałam jedną duńską starszą panią.

 

Kazania w kościele protestanckim miały zawsze jakiś humorystyczny czy czasem społeczne - polityczny charakter, z wydarzeniami, które były w tym czasie aktualne w Danii. Niestety zaniedbywana była ta druga strona mszy to jest Eucharystia. Coraz częściej to nie były msze św. ale takie spotkania modlitewne bez możliwości otrzymania komunii św. Lubiłam przystępować tutaj do komunii, bo były podawane wszystkim na klęcząco i to w postaci chleba i wina. Wino było nalewane do takich małych posrebrzanych kieliszków, a jak było więcej przystępujących do sakramentu niż tych naczynek to dokładano takie plastikowe jednorazówki jak do wódki.

 

Brakowało mi w KRK komunii św. w dwóch postaciach, tak jak nakazał Jezus aby wszyscy czynili to na jego pamiątkę.

 

Obserwowałam dzieci duńskie, które w obecności rodziców mogły też przystąpić do Stołu Pańskiego, nie zależnie od wieku. Komunię podawano do ręki i często spotykałam się z tym że dzieci zanim wzięły opłatek do ust najpierw przyglądały się mu dokładnie, ale widząc że rodzice wkładają do buzi, oni też to robiły. Jeden raz usłyszałam jak trochę starsza dziewczynka trzymając opłatek w ręku i po powiedzeniu przez kapłana: „Ciało Jezusa Chrystusa” powiedziała „eł” to brzmiało jakby oburzenie, że ma spożyć czyjeś ciało. Tak sobie pomyślałam że to dobrze, że dzieci w KRK uświadamiane są, o co tu chodzi zanim dostaną pozwolenie do uczestnictwa w Eucharystii. Mój problem z braniem opłatka  rozwiązałam po tym jak kiedyś spróbowałam, aby mi ksiądz protestancki podał opłatek bezpośrednio na język, odmówił, położył opłatek ma moją zewnętrzną stronę dłoni. Następnym razem podniosłam ten posrebrzony kielich i ruchem rozpoznawczym dałam mu znać, że ma mi tu włożyć opłatek. Tak więc od tej pory wiedział co ma robić, a ja czułam nią usatysfakcjonowana że mogę Ciało z Krwią Chrystusa Jezusa spożywać równocześnie tak jak widziałam to w kościele prawosławnym. Nawet wydawało mi się, że biorę ciało z krwią czyli żyjące. Bo ciało bez krwi jest jak ciało martwe chociaż księża katoliccy wmawiają nam że w opłatku jest wszystko - to po co sami piją wino?  I tak, od tej pory w podobny sposób chciałam przyjmować komunię św. wszędzie.

 

Nie miałam sobie nic do wyrzucenia że chodzę do obu kościołów – było to dla mnie jakby spełnienie prośby Jezusa aby pojednać katolików z protestantami. Nie byłam gotowa do działania innego jak tylko przez własny przykład.

 

Nie rozumiałam niektórych katolików, że tak zadziornie dyskutują przeciw protestantom. Nie spotykałam takiej zadziorności z protestanckiej strony.

 

Pewnego razu Rada kościelna zaprosiła do tego kościółka gdzie mieszkałam, zakonnika/księdza katolickiego z Roskilde aby opowiedział coś więcej o KRK. Było to piękne i na wysokim etycznym jak i historycznym poziomie, spotkanie ze wspólnym piciem kawy, luźnych dyskusjach i wspólnym śmiechem jako że ten zakonnik, proboszcz miał duże poczucie humoru i umiał zdobywać kontakt z publicznością.

 

Jednak kiedyś nie wytrzymałam jak po którymś kolejnym razem uczestnictwa we mszy św. bez komunii św. spróbowałam zwrócić uwagę księdzu protestanckiemu. Miałam odwagę aby z nim mówić na ten temat bo wiedziałam, że on ma brata, który zrezygnował z kapłaństwa w kościele protestanckim na rzecz kościoła katolickiego i jest na usługach jezuitów w Kopenhadze ale bez możliwości odprawiania mszy św.

 

Odwiedziłam go kiedyś aby porozmawiać, po spotkaniu na kawie, po mszy św. ale bał się mnie i szybko uciekł do swoich pomieszczeń, mimo że mi obiecał, że później porozmawia ze mną. Próby wywołania go przez inną Polkę która go znała, nie dały rezultatu. Ta Polka skomentowała to, że czasami jest jakiś dziwny. Innym razem wdziałam jak pomagał w rozdawaniu komunii św. ale nie uczestniczył przy ołtarzu mszy św. chociaż było bardzo dużo innych księży, którzy przyjechali na jakiś zjazd tego dnia.

 

Wracając do tego księdza protestanckiego w kościołku w naszym miasteczku, on nie rozumiał, że ja mam jakieś zastrzeżenie, że msza bez komunii św. nie jest mszą św. Widać było że mamy całkiem inne spojrzenie na te sprawy; na koniec powiedziałam mu że na mszy św. miałam pragnienie podobnie jak Jezus na krzyżu - mówił „o pragnieniu” i wyszłam z kościoła bez podania mu ręki, tak jak to mają protestanci w zwyczaju po zakończeniu, na pożegnanie, podawać rękę i życzyć sobie dobrej niedzieli.

 

Idąc wolno do domu i wchodząc na terytorium mojego raju słyszałam z góry jakby z nieba dwa głosy męskie które mówią do mnie „Jesteś bogiem”.

Znów szok po raz trzeci. Jak to  - ja jestem bogiem, jak to, to bóg jest taki jak moja osoba, nie tak sobie go wyobrażałam, nie tak mnie uczono za młodu. Czułam jakby moje oczy były jednym z oczu boga wyższego, który przeze mnie widzi i przez moje serce odczuwa. Tak jakby moje odczucia były przekazywane wyżej do góry, byłam jakby małym/odbiciem boga chodzącego po ziemi.

 

Kiedyś przy jakieś dyskusji  z moim mężem, który kiedyś powiedział, że jest coś między niebem a ziemia ale boga nie ma, to ludzie go sobie wymyślają i boga nikt nie widział. Ja mu wtedy spojrzałam bezpośrednio w oczy i powiedziałam, że kiedyś spotka boga w oko w oko i wtedy uwierzy. Pamiętam było to w pralni, w piwnicy i miałam świadomość tak jakby on już patrzył w oczy boga a nie był tego świadomym.

 

Uśmiechnęłam się po tym i postanowiłam trzymać język za zębami aby mnie mąż nie oddał w ręce psychiatrii albo zaczął bać się mnie, jako wariatki.

 

Oczywiście nie nazwałam się bogiem, bo nim jest Najwyższy Bóg, który ma moc ponad mną.

Wybrałam być „Zerem”. 

 

www jam0 net